Po pięciu spadkowych sesjach gracze wczoraj ewidentnie rozpoczynali handel w dobrych nastrojach. Nadzieję na korektę wzrostową spowodowały pozytywne otwarcie WIG20 na jedno procentowym plusie. Zamiast startu byków oglądaliśmy absolutny falstart, a zamiast wzrostów – spadki.
Już po pierwszej godzinie zamiast plusów główny warszawski indeks znajdował się na jedno procentowym minusie i na tym poziomie rynek utrzymywał się aż do godzin popołudniowych.
Publikowane dane makroekonomiczne ze strefy euro dawały jasną informację. Europejska gospodarka zwalnia i nic nie wskazuję na poprawę. Jak się okazało produkcja przemysłowa w strefie euro spadła o 1,6 procenta, choć nie był to tak duży spadek jak prognozowano (2 proc.) Ta informacja wystarczyła do kontynuacji przeceny na zachodnich parkietach, której wybitnie pomogło oświadczenie Deutsche Banku, że w czwartym kwartale 2008 stracił 6,4 mld dolarów i zakończy cały ubiegły rok stratą. Będzie to pierwszy taki rok dla banku od ponad 50 lat. Największe straty bank poniósł na handlu akcjami i papierami dłużnymi.
Dane z Europy były tylko zapowiedzią słabych danych. Główną informacją była wielkość sprzedaży detalicznej w grudniu w Stanach Zjednoczonych. Gdyby była większa niż oczekiwano, pojawiłby się chociaż promyk nadziei na zakończenie kryzysu w największej gospodarce świata. Profilaktycznie rynki europejskie, a wraz z nimi krajowy WIG20, tuż przed danymi zeszły na nowe minima, by w przypadku pozytywnej niespodzianki wybić się jak z trampoliny. Wybicie okazało się jednak niemożliwe bo dane nie były nawet słabe czy złe, ale wręcz tragiczne. Sprzedaż detaliczna bez samochodów w USA, a więc w tym najpilniej obserwowanym segmencie spadła o 3,1 procent. To ponad dwa razy więcej niż oczekiwano, więc i reakcją na to było przyspieszenie obowiązującego ruchu w dół. Na dodatek największe sieci detaliczne od ultra-taniego Wal-Marta do ekskluzywnego Tiffany poinformowały, że sprzedaż świąteczna spadła o 21 procent.
WIG20 zakończył sesję przy zniżce o 3,6 procent na poziomie 1700 punktów. Amerykańskie indeksy zachowały się bardzo podobnie z tą różnicą, że tam największe spadki miały miejsce na początku sesji, ale również zakończyły przeceną o 3,3 procent. Oficjalnie można już potwierdzić, że efekt stycznia w tym roku nie ma szans na realizację, ale dzisiejszy dzień jest swego rodzaju zagadką. Z jednej strony początkowe spadki są przesądzone, ale zakończenie sesji może być pozytywne. W końcu jakaś korekta przyjść musi, a takie myślenie ma szanse zablokować dalsze działania niedźwiedzi.
Paweł Cymcyk
Analityk
Źródło: AZ Finanse