Zmuszając posiadaczy greckich obligacji do poniesienia ok. 20 proc. strat lub odroczenia płatności, europejscy politycy dali agencjom ratingowym powód do uznania rządu Grecji za niewypłacalny.
Kiedy w piątek inwestorzy zza oceanu zawierali pierwsze transakcje na Wall Street, sytuacja na europejskich parkietach wyraźnie wskazywała, że dzień wcześniej zapadły bardzo ważne decyzje. Po zapoznaniu się z propozycją planu ratunkowego dla Grecji inwestorzy tak masowo składali zlecenia kupna na giełdzie w Atenach, że tamtejszy główny indeks rósł po południu o ponad 5 proc. Na innych rynkach także przeważali kupujący, choć wzrosty tylko w nielicznych przypadkach przekraczały 1 proc. Dość powściągliwi w zakupach byli również krajowi inwestorzy – tuż przed godz. 17 WIG20 pozostawał na poziomie z poprzedniej sesji, podobnie jak na kursy głównych walut względem złotego rynku, gdzie za franka płacono 3,40 PLN, dolar kosztował 2,78 PLN, a euro wyceniano na 3,98 PLN.
To, co napawa optymizmem inwestorów z rynków akcji, dla inwestorów z rynku obligacji oznacza pokaźne straty, ponieważ wymuszony udział w nowym programie ratunkowym dla Grecji jest wystarczającym kryterium do uznania Grecji za bankruta. W piątek degradację ratingu Grecji zapowiedziała agencja Fitch, a do poniedziałku to samo prawdopodobnie uczynią dwie pozostałe agencje. Opisywanie przez ekspertów niewypłacalności takimi przymiotnikami, jak „częściowa, selektywna, czy ograniczona” ma na celu podkreślenie, że zmianie uległy warunki tylko niektórych transz greckich obligacji, a z technicznego punktu widzenia, po uzyskaniu wsparcia z międzynarodowych źródeł, Grecja posiada środki na spłatę obligacji, dlatego jest bardzo nietypowym bankrutem. Agencja Fitch spodziewa się również, że w podobny sposób do tzw. “strzyżenia” zmuszeni zostaną inwestorzy posiadający obligacje Portugalii i Irlandii, zatem bezpieczne wydaje się założenie, że mimo wczorajszego kroku strefy euro w dobrym kierunku, w nadchodzących tygodniach jeszcze nie raz zostaniemy zaskoczeni sytuacją w strefie euro.
Z nieco innej beczki warto wspomnieć o najnowszym raporcie o stanie międzynarodowej wymiany towarowej, w którym Międzynarodowa Organizacja Handlu prognozuje, że wzrost globalnych obrotów w 2011 r. będzie o ok. 6,5 proc. w odniesieniu do poziomu sprzed roku. Po uwzględnieniu faktu, że w 2010 r. oborty wzrosły o ponad 14 proc., wyraźnie widać hamowanie ożywienia gospodarczego w światowej gospodarce, ale można przymknąć na to oko, bo w ciągu ostatnich dwóch lat dynamika handlu była mocno zawyżona odrabianiem strat po recesji. Bardziej niepokoi główna teza raportu mówiąca, że mamy właśnie do czynienia ze spadkiem wydajności handlu międzynarodowego i swoistym odwróceniem procesu globalizacji, ponieważ współpraca handlowa największych potęg gospodarczych coraz częściej opiera się nie na standardowych, przejrzystych zasadach, ale na negocjowanych indywidualnie umowach bilateralnych.
Źródło: Noble Securities SA