W tym roku na rynki przyjechał nie jeden Mikołaj, ale aż sześciu. Nie mieli brody, sań, ani reniferów, ale mieli dolary – bardzo dużo dolarów.
W środę banki centralne USA, Europy, Anglii, Japonii, Kanady i Szwajcarii wspólną akcją zapewniły bankom większy dostęp do płynności przez obniżenie kosztu pożyczki amerykańskich dolarów o 50 punktów bazowych. Niby tak niewiele, ale niesamowicie ucieszyło rynki i doprowadziło do potężnych wzrostów po 5-6 proc. Do tego grona posłańców z dobrą nowiną dla inwestorów dołączył też Chiński Bank Centralny, który obniżył stopę rezerw obowiązkowych w tamtejszych bankach komercyjnych o 50 pkt. bazowych. Można więc uznać, że chiński smok gospodarczy nie musi już tak bardzo obawiać się inflacji skoro bank centralny rozpoczyna wycofywanie się ze swoich ostatnich 12 podwyżek.
Po tej skoordynowanej interwencji dobre nastroje panowały już do piątku przez co tygodniowy wzrost indeksu S&P500 był największy od 03.2009 roku, czyli dokładnie od dołka bessy. Co ciekawe analogiczna interwencja banków na rynkach miała miejsce 15 września tego roku (swoją drogą to była dokładnie trzecia rocznica upadku banku Lehman Brothers, który uznawany jest za symbol kryzysu finansowego). Po tamtej interwencji radość i świętowanie zakończyły się po ok. 3 dniach. Nie wiadomo jak długo tym razem entuzjazm będzie górą, ale krótkoterminowym efektem był spadek rentowności obligacji Hiszpanii i Włoch, a także Francji. Tym dwóm ostatnim krajom udało się dodatkowo sprzedać dług na rynku pierwotnym przy dużym popycie, co zostało odebrane jako zapowiedz wychodzenia z kłopotów.
Dominacja byków na giełdach miała też podstawy fundamentalne. Już kolejny raz zobaczyliśmy dane z USA, które zaskoczyły pozytywnie. W tygodniu przed poprzednim były to obiecujące indeksy rozwoju amerykańskiego przemysłu, a w ostatnim zapowiedź wzrostu tamtejszego sektora usług i poprawę na rynku pracy. Właśnie piątkowy raport z rynku pracy pokazał, że stopa bezrobocia w USA spadła do 8,6 proc., czyli w zaledwie miesiąc zmniejszyła się o 0,4 proc.!!! Na pierwszy rzut oka wygląda to wyśmienicie, ale w tak dużej gospodarce i do tego w sezonie zimowym takie spadki są podejrzanie wysokie. Skąd tak duża zmiana? Rzut oka na szczegóły ujawnia całą „tajemnicę”.
Liczba nowych miejsc pracy w sektorze pozarolniczym wyniosła 120 tysięcy, ale już liczba osób które ze względów statystycznych wypadły poza kategorię „bezrobotny” i została wyłączona z oficjalnej siły roboczej sięgnęła 487 tysięcy. Rynki nie zajmowały się takimi drobiazgami, a tymczasem statystyczne czary-mary pozwoliło na silny pozytywny przekaz. Część analityków wskazuje, że tak dobre dane spowodują, że w Stanach nie będzie kolejnego programu QE. Ale przecież to właśnie mogą być efekty poprzedniego programu „drukowania”, który oficjalnie zakończył się w czerwcu. Po kwartale przekłada się to na realną gospodarkę. Widać to chociażby w amerykańskiej kreacji pieniądza, która liczona agregatem M1 rośnie już 20 proc. w skali roku. Nic dziwnego, że Obama tak mocno namawia Europę do stymulowania „drukarką z euro”. W USA ten element zadziałał.
Z Polski też nie brakowało dobrych informacji. Krajowe PKB w 3 kwartale w skali roku urosło o 4,2 proc., czyli zdecydowanie więcej niż się spodziewano. Świetny wynik, ale niestety mocno historyczny i chociaż w skali całego 2011 roku przy poprzednich dynamikach z pewnością uda się sięgnąć 4 proc., to jednak delikatne hamowanie krajowej gospodarki już widać. W najnowszych odczytach indeks PMI spadł poniżej bariery 50 pkt. i pokazuje wyraźnie, że nasza gospodarka jest silnie związana z przeżywającą problemy strefą euro.
Być może część problemów trapiących stary kontynent uda się rozwiązać już w piątek. Przed nami kolejny szczyt UE na którym zapewne po raz kolejny padną pytania o euro-obligacje, plany Europejskiego Banku Centralnego oraz tak wyczekiwane powiększenie programu EFSF. Inwestorzy robią sobie nadzieje, że tym razem pojawią się jakieś konkrety, ale wydaje się to wątpliwe, bo szybkiej recepty i prostych rozwiązań w obecnej sytuacji nie ma.
Źródło: ING TFI