Są rejony świata, gdzie o znalezienie się w polu ognia nie trudno. MSZ na bieżąco udziela wskazówek co do miejsc, które najlepiej byłoby omijać. W tym samym czasie wojna nieśmiało zakrada się do turystycznych folderów biur podróży.
9-osobowa grupa Polaków latem rok temu poleciała z Warszawy na trzytygodniową wędrówkę po górach Tadżykistanu. Gdyby nie to, dziś nie wracaliby z sentymentem do tamtych wydarzeń i nie śledzili losów innych, którzy podążają ich śladem. Tym samym kilka dni temu pewnie nie dowiedzieliby się, że miejsca, które odwiedzali, niespodziewanie stały się strefą wojny.
O tym, jak mogły pokrzyżować się im plany, dowiedzieli się z amatorskiego filmu zamieszczonego w sieci przez przebywających w Khorogu turystów z Polski. Zgodnie z medialnymi doniesieniami, w ubiegłotygodniowych krwawych zamieszkach przy granicy z Afganistanem mogło zginąć nawet kilkudziesięciu miejscowych. Turyści znaleźli się w pobliżu, bo Khorog to jeden z bardziej uczęszczanych punktów na mapie Tadżykistanu.
Ryzyko wiele ma domów
Tak wtedy, jak i w tym roku, pewne niebezpieczeństwo przy podróży na Wschód istniało. W pakiecie podstawowych informacji, jakich o tym kraju udziela Ministerstwo Spraw Zagranicznych czytamy o „wzmocnionej kontroli ruchu osobowego w związku z miejscowymi uwarunkowaniami – w tym z możliwością zagrożenia terroryzmem”. Planowanie podróży poza głównymi drogami i dużymi miastami należy poprzedzić odpowiednim rozpoznaniem w zakresie bezpieczeństwa – sugeruje dalej resort. I wreszcie: w przypadku podróży turystycznych po Tadżykistanie (zwłaszcza w Gornobadachszańskim Rejonie Autonomicznym) zalecane jest informowanie drogą elektroniczną polskiej placówki o przebiegu podróży i miejscach ostatniego pobytu.
Podobnych informacji nie brakuje w poradnikach dla wybierających się do Libanu (ostatnia aktualizacja ostrzeżenia MSZ – 21.06.2012), Angoli (21.06), indonezyjskiej prowincji Irian Jaya (20.06) czy Kenii (25.06). Czasami niebezpieczeństwo dotyczy całego kraju, innym razem odradza się podróży tylko w wybrane regiony. Informacje o stopniu zagrożenia Ministerstwo na bieżąco zamieszcza w oficjalnych komunikatach na swojej stronie internetowej. Ostrzeżenia to profilaktyka; kiedy sytuacja ulega zaostrzeniu, podejmuje się bardziej radykalne kroki. Przykładem ostatnie zamknięcie polskiej ambasady z powodu zamieszek w Syrii.
Lista czarnych punktów nie jest krótka
Mimo podobnych doniesień, w rejony uznawane za niebezpieczne wciąż spływają wycieczkowicze. W ubiegłym roku Tadżykistan gościł 183 tys. zagranicznych podróżnych – podaje tamtejszy resort turystki. W czołówce odwiedzających znaleźli się m.in. Amerykanie i Niemcy. Ale to wcale nie ten kraj uchodzi za najmniej bezpieczny.
Pokaż Tam mieszkam na większej mapie
W rankingach kierunków polecanych do omijania często goszczą: Irak, Kolumbia, Algieria, Zimbabwe, Libia, Pakistan i Afganistan, Demokratyczna Republika Konga, Somalia czy Sudan. I również w każdym z tych regionów co roku pojawiają się turyści. Część tranzytem, część na misję czy do pracy, raczej niewielu z zamiłowania dla adrenaliny tego typu. Regularna turystyka wojenna przeważnie zaczyna się tam, gdzie po konfliktach opadł już kurz.
Śladami przelanej krwi
Niespełna dwa lata temu na łamach brytyjskiego The Daily Telegraph dziennikarz i podróżnik Adrian Bridge w dość zaskakujący sposób relacjonował swój pobyt w Bośni i Hercegowinie, gdzie na ulicach „kwitną sarajewskie róże” – wypełnione żywicą ślady po pociskach moździerzowych upamiętniające ofiary militarnych ataków. Podróż w miejsca, gdzie ludzie opowiadają o swojej niedawnej walce o życie i człowieczeństwo określał jako zarazem „upokarzającą i dziwnie podnoszącą na duchu”.
Podobnym jak Bridge szlakiem podąża coraz więcej osób zainteresowanych ofertą turystyki opartej na motywie wojny. War tourism doczekała się już nawet oficjalnego rekordu w Wikipedii, gdzie definiuje się ją jako rekreacyjne zwiedzanie i podglądanie stref działań wojennych. Jeszcze kilka lat przed artykułem Bridge’a BBC publikowało materiał o grupie coachów z Polski, którzy integracyjny wyjazd zorganizowali pod hasłem ‘śladami bałkańskich konfliktów’. Odwiedzanie miejsc, gdzie już złożono broń to i tak łagodniejszy wymiar turystyki tego typu. Są biura, które – za niemałe zresztą pieniądze – zabierają turystów w regiony również dziś zagrożone wewnętrznymi konfliktami.
Zobacz też: |
» Pakistan: autorytet państwowy nikły, policja nieskuteczna |
» Algieria: „bezpieczny i przyjazny kraj” |
» Kenia: złoża będą przekleństwem tego kraju |
Pod hasłem „Warto ryzykować dla marzeń” z jedną z polskich firm turystycznych można pojechać do Iranu (MSZ 2012: Zagrożenie przestępczością jest tu umiarkowane). W portalu, nomen omen, odlotowe wakacje.pl do wzięcia wycieczka do Demokratycznej Republiki Konga (MSZ 2012: W ostatnim czasie poziom bezpieczeństwa w stolicy znacznie się obniżył), 2 lata temu głośno było też o poznańskim biurze podróży, które zachęcało do odwiedzenia Afganistanu.
Bezzasadne popadanie w paranoję, tak jak uprzedzanie się bez indywidualnej oceny ryzyka mija się z celem. Inną sprawą jest, że rejony wojny i konfliktów obiektywnie rządzą się swoimi prawami. Dość wspomnieć, że na wakacje wypełnione ryzykiem zwykle wyjeżdża się z ubezpieczeniem. Stan wojny, zamieszki czy rozruchy to klasyczne wyłączenia odpowiedzialności w polisach, jakie turyści mają w portfelach.
Źródło: Bankier.pl