Wyniki raportu „Polska 2030. Tu mieszkam, tu kupuję – Społeczności Jutra” pokazały, że zdaniem samorządowców obecność hipermarketów (79%) oraz polityka cenowa dyskontów (56%) to główne przyczyny spadku liczby osiedlowych sklepów w Polsce. Na kolejnych miejscach znalazły się m.in.: brak korzystania z funduszy unijnych (23%) oraz niska siła negocjacyjna i wiarygodność kredytowa przedsiębiorcy (18%).
Jednocześnie już co trzeci samorządowiec (29%) zaobserwował spadek liczby osiedlowych sklepów w gminie. Niemal połowa respondentów przyznaje, że w ich gminach istnieją instytucje tworzące infrastrukturę przedsiębiorczości, takie jak małe banki, izby przemysłowców czy cechy. Natomiast zaledwie co dziesiąty twierdzi, że w jego gminie istnieje sprecyzowana strategia określająca cele i metody wspierania lokalnego handlu
„Niewątpliwie dane, które pokazują w Polsce spadek liczby sklepów małego formatu są zastraszające. Jesteśmy świadkami szybko postępujących zmian w strukturze handlu detalicznego, w dużej mierze wymuszonej przez sytuację gospodarczą, zmianę zwyczajów zakupowych, a co za tym idzie pogłębiający się spadek konkurencyjności małych sklepów.
Często widzimy, że na ulicy mamy 3-4 małe sklepy, a często jest tak, że mamy tam jedynie placówki banków, co pokazuje, że rozwój lokalnych centrów gmin i miast następuje w sposób przypadkowy, bez długofalowej strategii rozwoju. Jednostki dysponujące miejscem pod wynajem, powinny więc zastanowić się wcześniej, jak to miejsce ma służyć danej społeczności. Takie decyzje powinny być głęboko przemyślane, i nakierowane na zrównoważony rozwój tak, aby mieszkańcy mieli dostęp do wszystkich niezbędnych im usług. Sklep jest bowiem nie tylko podmiotem gospodarczym, ale przede wszystkim społeczno-gospodarczym, wraz z jego zniknięciem często znikają pozostałe punkty usługowe, a co za tym idzie zanikają też lokalne więzi gospodarcze – twierdzi Andrzej Gantner, dyrektor generalny, Polskiej Federacji Producentów Żywności Związek Pracodawców, ekspert kampanii „Tu mieszkam, tu kupuję”.
„Niestety nie prowadzi się badań potrzeb mieszkańców, a strategie, które w punkcie wyjścia powinny zawierać diagnozę opartą o realne dostrzeżenie tego, czego chcą mieszkańcy gminy, są często pisane przez zewnętrzne firmy konsultingowe i odstawiane na półkę po jej przyjęciu przez radnych. Nikomu nie trzeba tłumaczyć, że nie jest to dobra droga, ponieważ jeśli na poziomie samorządowym ma coś działać, to muszą przede wszystkim wierzyć w to ludzie – muszą być w to zaangażowani, wiedzieć, że są odpowiedzialni nie za swoje dzisiaj, ale i za to, co będzie za lat 10, 15 czy 20” – mówi Rafał Krenz, ekspert z zakresu ekonomii społecznej i bezpieczeństwa ekonomicznego państwa, Centrum Wspierania Aktywności Lokalnej CAL, ekspert kampanii „Tu mieszkam, tu kupuję”.
„Często spotykam się z opinią, że w Polce brakuje wielu instrumentów prawnych pozwalających na konkretne działania w ramach samorządów. Osobiście uważam jednak, że jest to punkt zwrotny, w którym należy podjąć działania i takie brakujące rozwiązanie wymyślić. Aktywne działania podejmowane przez przedstawicieli społeczeństwa na rzecz oczekiwań całej wspólnoty zazwyczaj znajdują pozytywny rezultat. Po to jest prawo, które można zmienić, sesje rady miasta, na których się pewne rzeczy ustala, że jeśli jako mieszkańcy i obywatele będziemy mieli wystarczająco dużo determinacji, to wiele dobrych rzeczy zrobimy. Budżet partycypacyjny, lokalne waluty, obieg barterowy to narzędzia, które są do wymyślenia, pozostaje tylko kwestia jak to zrobić?” – mówi Joanna Erbel, redaktorka magazynu MIASTA, aktywistka, doktorantka w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, ekspert kampanii „Tu mieszkam, tu kupuję”.
Źródło: Procontent Communication