Wróciłem z urlopu po tygodniu, który był dla rynków dramatycznym doświadczeniem. Wyjątkowo w tym komentarzu krótko odniosę się do tego, co wydarzyło się od początku sierpnia i napiszę, czego oczekuję w najbliższym czasie nie koncentrując się na tym, co stało się w piątek i może stać się dzisiaj.
Obserwując z oddali wydarzenia na rynkach finansowych widziałem przede wszystkim to, że nie było jednej, istotnej przyczyny, która doprowadziła do przeceny. Owszem, można próbować dopasowywać wydarzenia do zachowania rynków, ale to do niczego nie prowadzi. Każdy obserwator rynków ma swój pogląd na to, co się wydarzyło. Ja mam swój, z którym oczywiście nie każdy musi się zgodzić. Twierdzę, że inwestorze/gracze/rynki (niepotrzebne skreślić) wpadli w panikę z powodu piekielnej mieszanki, która została im zaaplikowana.
Jak wszyscy pamiętamy w ostatnim tygodniu lipca obawiano się tego, że Kongres nie podniesie limitu zadłużenia. Ja pisałem, że nie to jest najważniejsze – najbardziej (nie do końca potrzebnie) gracze bali się obniżenia ratingu USA. To też zresztą nie do końca była prawda, bo przecież obligacje amerykańskie drożały (rentowność spadała). W poniedziałek 1. sierpnia, kiedy okazało się, że politycy w USA porozumieli się, pozytywna reakcja rynków była nawet nie jednodniowa (tego oczekiwałem) a co najwyżej półdniowa. Teoretycznie zaszkodziły słabe dane makro publikowane w USA. Teoretycznie, bo nieraz dane były słabe, a indeksy rosły. O co więc chodziło? Skąd ta przecena?
Otóż rynki najbardziej boją się wtedy, kiedy żadne dobre (lub „dobre”) informacje nie pomagają bykom. 21 lipca europejscy politycy upajali się porozumieniem, które miało pomóc Grecji. Oczywiste było, że nie ma to większego znaczenia, jeśli chodzi o Hiszpanię i Włochy, a to było prawdziwe zagrożenie. Bardzo szybko okazało się, że rynek długu nadal przecenia obligacje tych dwóch krajów. Inaczej mówiąc – akcje europejskich polityków nie dała oczekiwanych rezultatów. Potem okazało się, że porozumienie polityków w USA też nie pomaga rynkom. Nie mogło pomóc, bo było oczekiwane i wcale nie tak znowu ważne. Gracze dodali dwa do dwóch i wyszło im cztery: żadne posunięcia polityków nie pomogą, więc trzeba z rynku uciekać. Do tego dodały się słabe dane z USA. Trzeci kwartał, który miał być dla gospodarki nieco lepszy (też tego oczekiwałem) zaczął się fatalnie. Stąd ta szalona, tygodniowa panika.
Ja jej nie lekceważę. Wiem jednak, że politycy zrobią wszystko, co będą mogli zrobić (a mogą jeszcze dużo – o tym w kolejnych dniach), żeby ratować rynki przed krachem. Dlatego też na razie się go nie obawiam. Na razie, dlatego, że jeśli widzę kolejne protesty „oburzonych” w Hiszpanii, jeśli widzę, że taki sam ruch powstaje w Izraelu, jeśli w Londynie z powodu zestrzelania przez policję bandyty dochodzi do rozruchów, jeśli coraz mocniejsze są w Europie i w USA partie nacjonalistyczno-populistyczne, to ja wiem, ku czemu to zmierza. Jednak nie teraz. Nie w tym roku.
Przeraża mnie (naprawdę) głupota niektórych polityków. Wydaje im się, że jeśli doprowadzą do przyjęcia jeszcze większych oszczędności budżetowych (w końcu tygodnia chodziło o Hiszpanią i Włochy) to spekulanci dadzą ich krajom spokój. Nie dadzą. Za to z całą pewnością cięcia wydatków doprowadzą do zmniejszenia wzrostu gospodarczego, a to z kolei zmniejszy dochody budżetu i jeszcze bardziej powiększy deficyty budżetowe.
Klasycznym przykładem są USA. Ograniczenia wydatków przyjęte przez Kongres to betka. Ważne jest to, że do końca roku panel powołany przez Kongres ma zalecić rozwiązania, które ograniczą zadłużenie USA. Jeśli Kongres się z zaleceniami nie zgodzi to automatycznie dojdzie do próby wprowadzenia do konstytucji USA zapisu o zrównoważonym budżecie. To oczywiście też nie przejdzie, bo przyjąć muszą ten zapis wszystkie stany, do czego nie dojdzie. Jeśli te dwa ruchy nic nie dadzą to automatycznie będą redukowane wydatki budżetu) na przykład pensje w budżetówce). To rzecz jasna zaszkodzi gospodarce USA i może wprowadzić ją w recesję. Tak, więc z jednej strony wszyscy walczą o mniejsze wydatki, a z drugiej modlą się o to, żeby Fed i administracja pomogła gospodarce. Obłęd? Chyba tak.
Dochodzimy teraz do wspaniałego ruchu agencji ratingowej Standard&Poor’s. Kpię, bo w tej (bardzo poważnej) sytuacji tylko to pozostało. Agencja obniżyła w piątek po sesji rating USA z AAA do AA+. Wcześniej pozostałe dwie główne agencje (Fitch i Moody’s) rating podtrzymały. Według Standard&Poor’s USA mają teraz rating niższy niż Francja, czy Niemcy, a taki sam jak Belgia (która praktycznie nie ma rządu, ma zadłużenie około 100 proc., PKB i jest na krawędzie rozpadu na dwa państwa) oraz bliski ratingu Hiszpanii (sic!). Rating kraju, na którego obligacje popyt jest potężny (rentowność spada bez przerwy), który emituje globalny pieniądz rezerwowy (dolara) i który wytwarza 24 procent światowego PKB został obniżony do poziomu państw balansujących na krawędzie bankructwa…
Pozostaje teraz oczekiwać na olbrzymie obniżki ratingów państw europejskich. To miałoby nawet sens, bo jeśli chodzi o walkę dolara z euro to taki ruch byłby sensowny. W niedzielę jednak przedstawiciel Standard&Poor’s zapowiedział, że rating Francji nie zostanie obniżony. Być może na razie nie zostanie. O co więc chodzi? Bo przecież wydaje się, że obniżka ratingu USA może szkodzić tylko samej agencji. Jednak nie tylko jej. Szkodzi też Barackowi Obamie, prezydentowi USA. W roku przedwyborczym taki blamaż jak utracenie złotego ratingu AAA uderza mocno w reputację prezydenta. Może właśnie o to chodzi?
Dobrze wróćmy do bieżączki. W trakcie weekendu politycy musieli zrezygnować z urlopów i zaczęły się gorączkowe narady. Telekonferencja szefów G7, ministrów finansów G7, szefów ECB itd. itp. Mówi się o specjalnych środkach zaradczych w obliczu obniżenia ratingu USA. Pojawiają się na przykład pomysły zakupu przez ECB obligacji włoskich. Widać, że politycy wpadli w panikę, bo być może pierwsze reakcje na obniżkę ratingu USA będą niemiłe. Myślę jednak, że gracze szybko dojdą do prawidłowych wniosków. A one powinny być takie jak to opisałem powyżej: należy decyzję S&P zlekceważyć.
Dzisiaj kalendarium jest praktycznie puste. Nie ma istotnych dla rynku publikacji makro. Czekamy na jutrzejsze posiedzenie FOMC, a to może prowadzić do lekkiego wzrostu optymizmu. Gracze mogą liczyć na to, że Fed bykom pomoże. Poza tym z pewnością politycy i banki centralne wytoczą ciężkie działa, żeby opanować sytuację, która i tak zostałaby opanowana. Jeśli mam rację to dzisiaj byki maja szansę wygrać tę potyczkę. W niczym nie poprawi to jednak sytuacji w dłuższym terminie. O tym jednak w kolejnych komentarzach.
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi