W środę w USA byki usiłowały przez całą sesję doprowadzić do odbicia po wtorkowej przecenie. Oczywiste jest, że „byczy” duch, czyli kupowanie na spadkach, jeszcze wśród inwestorów nie zginął. Trudno oczekiwać, żeby nie było takich prób po większych przecenach. Jednak dalsze spadki indeksu w Arabii Saudyjskiej (po wtorkowym spadku o 6,8 proc. dalsze 3,9 proc.) i wzrost ceny ropy kazały zachować ostrożność. Nie miało to nic wspólnego z danymi makro i wypowiedziami Fed.
Dane z rynku pracy w USA były zróżnicowane. Raport Challengera o planowanych zwolnieniach w lutym był gorszy niż w styczniu (50,7 vs 38,5 tys. zwolnień). Tym raportem jednak nikt się nie przejmuje. Raport ADP o zmianie zatrudnienia w sektorze prywatnym był jednak całkiem niezły. Oczekiwano, że przybędzie 175 tys. miejsc pracy, a podobno przybyło 217 tys. Nie zauważyłem jednak reakcji rynków po tej publikacji. Może jedynie nieco i na chwilę umocnił się dolar.
Ben Bernanke, szef Fed przedstawił przed Komisją ds. Usług Finansowych Izby Reprezentantów USA półroczny raport nt. polityki monetarnej. Tekst był taki sam jak ten wygłoszony wczoraj w Senacie, ale oczywiście pytania nieco inne. Przypierany do muru szef Fed powiedział, że nie wyklucza kolejnego pakietu mającego na celu zakup obligacji, jeśli pojawiłaby się groźba recesji. Nie ulega wątpliwości, że tą wypowiedzią pomógł bykom na rynku akcji i zaszkodził dolarowi. Właściwie poparł też cięcia budżetowe, przyjęte przez zdominowaną przez Republikanów Izbę Reprezentantów, twierdząc, że jedynie nieznacznie zmniejszy dynamikę wzrostu PKB. Uzupełnieniem tego wystąpienia była Beżowa Księga Fed (raport o stanie gospodarki). Był dość optymistyczny. Aktywność gospodarki rośnie. Presja płacowa praktycznie nie istnieje. Niektóre firmy zaczęły jednak podnosić ceny, co może nieco zwiększyć inflację (w końcu przecież o to Fed się bardzo stara).
Rynkowi akcji szkodziło to, co wymieniłem na początku (geopolityka i ropa), ale pomagały właśnie dane z rynku pracy, wypowiedzi szefa Fed oraz podniesienie przez JP Morgan rekomendacji dla całego sektora producentów półprzewodników. Dlatego najlepiej zachowywał się NASDAQ. Szeroki rynek reprezentowany przez S&P 500 przez długi czas nie mógł się zdecydować. Dwa ataki byków niedźwiedzie odparły i dwa razy indeks testował poziom wtorkowego zamknięcia.
Wydawało się, że ostatnie słowo będzie należało jednak do byków. Po publikacji Beżowej Księgi i po zamknięciu sesji na rynku ropy (potem kontynuowany był handel elektroniczny) byki poprowadziły indeksy na północ. Sukcesu jednak nie odniosły. Sesja zakończyła się jedynie kosmetycznym wzrostem indeksów. To wcale nie znaczy, że gracze już przywykli do wzrostu cen ropy i nic ich nie jest w stanie wystraszyć. Z pewnością uspokojenie sytuacji na świecie doprowadziłoby do euforii, ale każde poważne zaostrzenie znowu odda rynek w ręce niedźwiedzi. Na razie po prostu trwa korekta w formie zygzaka a-b-c.
Na GPW początek środowej sesji był bardziej niż oczywisty – indeksy spadały. Spadki indeksów w USA i kolejne spadki indeksów w Europie nie dawały szansy naszym bykom. Spadki były jednak niezbyt duże – WIG20 nie tracił więcej niż jeden procent. Przed południem, kiedy nastroje w Europie zaczęły się (bardzo delikatnie) poprawiać byki szybko zredukowały skalę zniżki. Przed pobudką w USA niewiele już z nich zostało.
Wszystko to wyglądało na polowanie na odbicie w USA i brak wiary w przedłużenie korekty. Przed długi czas niewiele z tego jednak wynikło, bo indeksy w Europie uparcie spadały, a indeks w Arabii Saudyjskiej notował blisko czteroprocentowe straty. U nas podaż zachowywała kamienny spokój. Owszem, WIG20 nieco się osunął, ale przed rozpoczęciem sesji w USA znowu wrócił do poziomu poprzedniej stabilizacji tuż pod poziomem wtorkowego zamknięcia. Potem było jeszcze lepiej i zakończyliśmy dzień wzrostem o 0,6 proc. Obrót podczas wczorajszej sesji był niewielki, z czego wynika, że obie strony wstrzymują się z decyzjami.
Ani byki ani niedźwiedzie nie są pewne, czy rzeczywiście w USA spadki to tylko korekta. Trudno im się dziwić. Wiemy, że jakieś wyjaśnienie sytuacji w Libii (mimo, że to nie ona jest najważniejsza) natychmiast gwałtownie obniży cenę ropy, podniesie indeksy i umocni złotego. Gwałtowne zaostrzenie sytuacji (szczególnie w Arabii Saudyjskiej) natychmiast da przeciwny efekt.
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi