Tylko co piąta osoba popiera planowaną podwyżkę podatku VAT – wynika z ankiety ING Banku Śląskiego. Większość respondentów uważa, że rząd powinien gdzie indziej szukać dodatkowych dochodów.
W ankiecie przeprowadzonej na stronie ING BankOnLine wzięło udział ponad 40 tysięcy klientów ING. Pytanie sformułowaliśmy tak, żeby uniknąć rozważań czy redukowanie deficytu powinno przebiegać przez cięcie wydatków czy przez szukanie dodatkowych dochodów. Zamiast tego, badani musieli określić czy dodatkowa danina, która zamierza ściągnąć rząd, ma być nałożona na konsumpcję czy coś innego. No i wygrało coś innego. Z ankiety wynika, że czterech na pięciu badanych nie popiera podwyżki stawki VAT i uważa, że nie tędy droga do załatania dziury budżetowej.
Jakie są wady podatku VAT na tle innych obciążeń? Pierwszą jest jego regresywność – jest on bardziej dokuczliwy dla osób zarabiających mniej, a przez to wydających większą część swoich dochodów. To dlatego rząd tak niechętnie zwiększa stawkę VAT na podstawowe produkty, a w planach na 2011 r. zakłada wręcz jego obniżkę w przypadku żywności przetworzonej. Drugą wadą jest jego wpływ na konsumpcję, która w okresach dekoniunktury powinna być pod szczególną ochroną – bez popytu trudno oczekiwać inwestycji i zatrudnienia. Trzecią wreszcie wadą podatku VAT jest jego wpływ na wzrost cen, który może (choć naszym zdaniem nie powinien) skłaniać bank centralny do podwyżek stóp procentowych. Zaletami VAT-u jest powszechność oraz ograniczony wpływ na skłonność do pracy, produkcji i inwestowania, przynajmniej w porównaniu do podatków dochodowych.
Pieniądze, którymi dysponuje rząd to pieniądze obywateli. Jeżeli gabinet gospodaruje nimi w taki sposób, że konieczne jest łatanie dziury w budżecie, to może to rodzić frustrację i postulaty, żeby żadnych dodatkowych składek nie było. Niechęć do wprowadzania jakichkolwiek nowych podatków możemy więc łatwo przewidzieć, tym bardziej, że polskie firmy i gospodarstwa domowe i tak płacą do wspólnych kas niemal 40% PKB rocznie.
VAT, jak każdy podatek, zaburza strukturę gospodarki. Przez zmniejszenie konsumpcji i zwiększenie cen prowadzi do bezpowrotnej straty społecznej. Jak każdy podatek może być jednak korzystny, jeśli przychody z niego wydawane są w sposób społecznie użyteczny – na taki rodzaj inwestycji, czy konsumpcji publicznej, których pojedyncze firmy i gospodarstwa domowe nie sfinansują. Każdy, kto uczestniczył w zebraniu spółdzielni mieszkaniowej czy wspólnoty mieszkańców rozumie, jak ważny jest stabilny budżet i władza wykonawcza, którą możemy rozliczyć.
Uzasadnieniem rządu dla podwyżki VAT jest konieczność ograniczenia tempa wzrostu długu publicznego i potrzeb pożyczkowych. Rzeczywiście – nadmierna zależność rządu od „nastrojów” inwestorów rodzi kryzysy, za które płacą wszyscy obywatele. W ramach zachwiania wypłacalności rządu zagrożona jest zawsze stabilność systemu finansowego, rosną stopy procentowe i drożeją waluty. Dlatego pewnie co piąty ankietowany klient ING wyraził zrozumienie dla potrzeby łatania dziury budżetowej.
Determinacja rządu wynika również z „zagrożenia” przekroczenia przez dług publiczny poziomu 55% PKB. Wiązałoby się to z zahamowaniem nowych inwestycji, zmniejszeniem indeksacji emerytur i rent, koniecznością skokowego ograniczenia deficytu budżetowego, a więc z kolejnymi podwyżkami podatków i drastycznymi cięciami wydatków budżetowych. Z czysto ekonomicznego punktu widzenia taka automatyczna reguła, odgórna i bezduszna, byłaby metodą na czyste i z punktu widzenia gospodarki mało bolesne uporządkowanie problemu nadmiernego zadłużania się państwa. Stałoby się tak, gdyby w 2013 roku koniunktura na świecie i w Polsce poprawiła się wystarczająco, by spadek wydatków i transferów rządowych został zneutralizowany przez przyspieszające zatrudnienie prywatne. Ale kryzysowe oszczędności nigdy nie są mile widziane przez polityków walczących o reelekcję.
Dla rządu podwyżka VAT, ze względu na swą powszechność, jest politycznie łatwiejsza do przeprowadzenia niż ograniczanie wydatków, lub (nawet słuszne) likwidowanie preferencji podatkowych poszczególnych grup społecznych. Dla „kilkunastu groszy dziennie” nikt nie wyjdzie na ulicę. Tymczasem „twórcy” o stawkę 50% kosztów uzyskania przychodu, a rolnicy i górnicy o subsydia ubezpieczeń społecznych, będą walczyć do upadłego, zarówno w mediach jak i przed gmachami ministerstw.
Źródło: ING Bank Śląski