O wybuchu platformy wiertniczej Deepwater Horizon w Zatoce Meksykańskiej słyszeli niemal wszyscy. Ale co konkretnie słyszeliśmy? Katastrofa ekologiczna, skażone wybrzeża USA, koncern BP… No właśnie, czy feralna platforma aby na pewno należy do koncernu BP? I kto właściwie odpowiadał za bezpieczną eksploatację urządzenia? Okazuje się, że cała sprawa nie jest wbrew pozorom taka prosta.
Zacznijmy od tego, że pechowa platforma wiertnicza wcale niekoniecznie platformą była, formalnie był to… statek. W sumie nie powinno nas to dziwić – skoro w Unii Europejskiej marchew może być owocem, to gdzieś na świecie platforma wiertnicza może być statkiem. Na przykład na Wyspach Marshalla.
Wyspy Marshalla to mały kraj na Oceanie Spokojnym, liczący sobie ok. 60 tys. mieszkańców (czyli tyle co Łomża lub Biała Podlaska). Ale ten niepozorny kraj ma jedną ważną cechę – na niezwykle korzystnych warunkach można tam zarejestrować spółkę lub morski statek. W tym platformę wiertniczą. Nietrudno zgadnąć, że platformę Deepwater Horizon zarejestrowano właśnie tam.
Rozwiązanie powyższe ma wiele zalet. Opłaty rejestracyjne nie są wygórowane, a ponadto, będąc formalnie statkiem pływającym pod banderą Wysp Marshalla, platforma wiertnicza podlega miejscowemu ustawodawstwu, także w zakresie bezpieczeństwa, podatków, prawa pracy. Łatwo się domyślić, że ustawodawstwo to specjalnie rygorystyczne nie jest, co przedsiębiorcy często i chętnie wykorzystują.
Wiemy już zatem, że pechową platformę Deepwater Horizon zarejestrowano na Wyspach Marshalla. A zarejestrował ją… Nie, nie koncern BP. Zrobiła to szwajcarska firma Transocean Management Ltd. Następnie BP platformę wydzierżawiło i eksploatowało. Zapewne zresztą zgodnie z prawem, z prawem Wysp Marshalla. I tak aż do dnia katastrofy.
Ale prawo Wysp Marshalla ma dla przedsiębiorców jeszcze jedną ważną zaletę. Przedsiębiorcy chcącemu zarejestrować tam swoją działalność oferuje niezwykły wręcz poziom dyskrecji. Dane udziałowców, dyrektorów czy członków zarządu spółki kapitałowej zarejestrowanej na Wyspach Marshalla nie są rejestrowane przez administrację państwową, nie jest to po prostu wymagane. A zatem nie są ujawniane, bo ujawniać właściwie nie ma czego. Jeśli zatem ktoś chce koniecznie odnaleźć członka zarządu zarejestrowanej tam spółki (np. w celu pociągnięcia go do odpowiedzialności), to srodze się zawiedzie. A wracając do platformy wiertniczej, to niby wiadomo, że należała ona do firmy TransOcean, ale kto właściwie tak naprawdę ją zarejestrował, ustalić nie sposób.
W biznesie różnie bywa, przewidzieć wszystkiego nie jesteśmy w stanie. Czasem może przytrafić nam się jakieś zdarzenie, którego się nie spodziewaliśmy, a które może poważnie zachwiać podstawami naszej działalności. Operator platformy wiertniczej Deepwater Horizon dobrze o tym wiedział. Zarejestrowanie platformy na Wyspach Marshalla było dla niego „polisą ubezpieczeniową” na przyszłość z dodatkowymi grantami w postaci prawie zerowych podatków…
Łukasz Tabor – radca prawny z Kancelarii Prawnej Skarbiec.Biz
Źródło: Skarbiec.biz