Zawrzało ponownie w sprawie Rekomendacji T, a w odwodzie jest następna – Rekomendacja S, do której Komisja Nadzoru Finansowego planuje wprowadzić kilka poprawek. Miałyby one polegać na nałożeniu na banki ograniczeń co do wielkości portfela kredytów w walutach w stosunku do kredytów mieszkaniowych ogółem.
Dzienniki prześcigają się w kreowaniu koszmarnej przyszłości rynku kredytów konsumenckich, nad którym za chwilę zawiśnie już znienawidzona choć jeszcze nie obowiązująca Rekomendacja T. Ma ona – zdaniem niektórych publicystów – budzić lęk zarówno w klientach (żadnych kredytów ratalnych, zawiłe i długotrwałe procedury udzielania kredytów gotówkowych, utrudniony dostęp do kredytów hipotecznych itd.), jak i w bankach (klienci za chwilę przestaną spłacać raty i zacznie się druga fala kryzysu) oraz… w deweloperach. Nic bardziej bzdurnego.
Rekomendacja nie wprowadzi ani żadnych drastycznych zmian w procedurach bankowych (te zostały wprowadzone już kilkanaście miesięcy temu), ani nie ograniczy dostępu do kredytów mieszkaniowych w takim wymiarze jak to opisują media. Ograniczeniom podlegać będzie jedynie wybujała hojność co poniektórych banków i ich pęd do zdobycia jak największego kawałka rynku oraz nadmierny apetyt klientów na pożyczane od banków pieniądze. Deweloperzy – zdaniem mediów – boją się, że klientów za chwilę przestanie być stać na nowe mieszkania. Dlatego zakładają, że Rekomendacja T to źródełko, z którego czerpać trzeba teraz bo wkrótce wyschnie.
Teraz albo nigdy
Deweloperzy, którzy po kilkunastu chudych miesiącach zauważyli w końcu sposób na zwiększenie sprzedaży mieszkań, zachowują się niekiedy jak w amoku. Znaleźli prosty sposób na zwabienie i omamienie zagubionego w gąszczu doniesień o złej Rekomendacji T klienta. Sposób polega na przestraszeniu klienta tym, że jeśli nie zaciągnie kredytu teraz, to po wprowadzeniu Rekomendacji T już go nie dostanie, albo dostanie o wiele mniejszy, a wtedy nici z mieszkania. I na dowód pokazują klientowi cudowny apartament, niewiarygodnie duży, który jest w zasięgu ręki, jeśli klient zdecyduje się teraz (!) oraz klitkę, na którą będzie go stać (lub nie) jeśli z decyzją o kredycie szanowny klient zwlekał będzie zbyt długo. I sprzedaż rośnie, i dzienniki piszą o boomie w budownictwie, i wykorzystywaniu przez sprytnych klientów czasu na zaciąganie rozsądnych kredytów, etc…
S, czyli znowu o kredytach walutowych
Za chwilę krytyki doczeka się również nowelizacja do Rekomendacji S, która wzburzyła jak dotąd jedynie środowisko niektórych doradców kredytowych i domorosłych analityków finansowych. Deweloperzy chyba jeszcze nie zaskoczyli o co w niej chodzi i nie wykorzystują jej w swoich kampaniach marketingowych.
Klienci i bankowcy zachowują spokój. Dzienniki jeszcze też. O ile jednak klienci banków nie mają wpływu na decyzje KNF, o tyle ze zdaniem bankowców nadzór będzie się liczył. Bankowcy natomiast spokojnie analizują projekt i w przyszłym tygodniu przedstawią swoje zdanie.
Nowelizacja przewiduje utworzenie limitów na udzielanie kredytów walutowych. Banki nie powinny zgodnie z nimi udzielić więcej kredytów walutowych niż 50 proc. wartości portfela kredytów na zakup nieruchomości. Taki mechanizm ograniczy ryzyko banków i to banki właśnie mają tym razem podlegać ochronie, a nie klienci.
Rekomendacja S obowiązuje już od dłuższego czasu i okazała się zbawienna dla wielu klientów banków i samych banków. Wielu klientom otworzyła oczy na ryzyka związane z zadłużaniem się w obcej walucie, ale nie znaczy to, że Polacy przestali brać kredyty we frankach czy euro. Biorą je nadal, ale czy zdają sobie sprawę z tego w co mogą wdepnąć i czy są ostrożniejsi?
Kryzys pokazał, że warto wziąć pod uwagę takie czynniki jak nagła i duża zmiana cen walut, oprocentowania, zarobków, a nawet zaglądające w oczy bezrobocie. Ci, którzy zaciągając kredyty tuż przed kryzysem uwzględnili te ryzyka i nie pożyczyli od banku więcej niż mogliby spłacać w przypadku chwilowych trudności finansowych, spali spokojnie. Inni dostali lekko po karku, ale kryteria ostrożnościowe narzucone przez Rekomendację S nie pozwoliły im utonąć.
Polak pomocy nie potrzebuje, Polak potrafi sam o siebie zadbać
Najlepszym dowodem na dobrą kondycję polskich gospodarstw domowych i determinację w spłacaniu kredytów hipotecznych jest nikłe, niezauważalne niemalże zainteresowanie rządową pomocą w spłacie kredytów mieszkaniowych. Rząd Donalda Tuska w ubiegłym roku przygotował i uruchomił program, którego celem było udzielanie nieoprocentowanej pożyczki rozłożonej nawet na kilka lat osobom, które w wyniku kryzysu straciły pracę, a spłacają kredyt mieszkaniowy.
Pomoc polegać miała na dopłatach do rat za kredyt mieszkaniowy (nawet do 1200 zł miesięcznie) przez rok, ale warunkiem było zarejestrowanie się jako bezrobotny w urzędzie pracy i nie posiadanie innej nieruchomości, którą można by pokryć zadłużenie. Czy program był zły, czy zaufanie do rządu mizerne? Urzędnicy do dziś zachodzą w głowę dlaczego z pomocy skorzystało zaledwie ok. 1000 osób, z czego ponad 150 niemalże natychmiast zrezygnowało (znaleźli nową pracę), a nie jak zakładano kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt tysięcy. Rząd przeznaczył na pomoc bezrobotnym kredytobiorcom kilkaset milionów złotych, a wypłacił niespełna 3 mln.
Ostrożnie, ostrożniej, najostrożniej
Wobec takiej dyscypliny spłacających kredyty mieszkaniowe rodaków warto postawić pytanie, czy potrzebne są kolejne regulacje i obostrzenia związane z ilością, wielkością i rodzajem udzielanych kredytów mieszkaniowych? Być może nie, ale Międzynarodowy Fundusz Walutowy, z którym nasz nadzór się liczy jest zdania, że są potrzebne. „Zdaniem ekspertów MFW, polityka kredytowa banków polegająca na finansowaniu akcji kredytowej z depozytów krajowych i denominowanej w walucie krajowej wykazuje większą odporność na zewnętrzne szoki finansowe i stanowi zaporę dla przenoszenia skutków kryzysów finansowych na rynek krajowy” – czytamy w informacji Urzędu Komisji Nadzoru Finansowego dotyczącej ryzyk związanych z kredytami walutowymi zaciąganymi przez gospodarstwa domowe.
Tak oto, chcemy czy nie, ograniczenia co do wielkości portfeli kredytów walutowych na cele mieszkaniowe będą obowiązywały. A czy jest to zamach na wolność klientów, godzi w normy wolnego rynku i jaki ma wpływ na rozwój gospodarczy kraju – wkrótce odpowie wszechwiedząca opinia publiczna.
Źródło: Gazeta Bankowa