„Dziennik Gazeta Prawna” przytacza przykłady z konkretnych spółdzielni we Wrocławiu i Warszawie, gdzie jak na dłoni widać, że kontrola spółdzielni to fikcja.
„Była szefowa rady nadzorczej jednej z wrocławskich spółdzielni chciała podpowiedzieć kontrolerowi, że zarząd wyprowadza pieniądze przez podstawioną spółkę. – Powiedział mi, że on wie lepiej, i dalej pił kawę z prezesem – mówi rozżalona.
„Jeśli spółdzielnia musi się poddać lustracji, zwraca się do związku rewizyjnego, do którego należy, a ten wybiera lustratora. Jeśli spółdzielnia do związku nie należy, zwraca się o lustrację wprost do Krajowej Rady Spółdzielczej. Za lustrację zawsze płaci spółdzielnia” – wyjaśnia dziennik.
I właśnie ta ostatnia kwestia bulwersuje najbardziej. Krytycy obecnego stanu rzeczy zaznaczają, że trudno, by kontrola wykonywana na potrzebę organu opłacającego kontrolera była zupełnie obiektywna. O ile taki system sprawdza się w dużych korporacjach, o tyle trudniej o obiektywność przy tak specyficznych tworach, jakimi są spółdzielnie.
Więcej w dzisiejszej „Dzienniku Gazecie Prawnej”, w artykule Anny Marszałek pt. „Państwo w państwie, czyli spółdzielnia poza kontrolą”.