Nawet 2-3% utraty wartości przez oszczędności trzymane na bankowej lokacie – tak wygląda perspektywa oszczędzających w Polsce nie tylko w 2020 roku. Podobnie powinno być też w 2021 i 2022 roku – sugerują szacunki HRE Investments.
Bankowe depozyty balansujące na krawędzi opłacalności, z którymi borykaliśmy się w latach 2016-18 to jeszcze nic. Od pewnego czasu wzmożona inflacja i coraz niższe oprocentowanie lokat powodują, że przeciętny oszczędzający jest skazany na straty. Dziś nawet najbardziej atrakcyjne promocyjne lokaty nie pozwalają mieć nadziei na to, że uda się zachować siłę nabywczą kapitału przed niszczycielskim działaniem inflacji. Tym bardziej takiej perspektywy nie dają przeciętne bankowe lokaty. Powód? Przeciętny roczny depozyt zakładany we wrześniu „kusił” odsetkami na poziomie zaledwie 0,16% w skali roku – wynika z danych NBP. Powierzając bankowi 10 tysięcy złotych na taki właśnie procent można po 12 miesiącach liczyć na mniej niż 13 złotych odsetek po opodatkowaniu.
Inflacja nie odpuści
Dla porównania inflacja, która powoduje, że za posiadane pieniądze możemy kupić sobie coraz mniej, w kolejnych kwartałach ma nie odpuszczać. Zgodnie prognozami NBP będzie ona w 4 kwartale 2021 roku na poziomie 2,6%, a rok później już na poziomie 3,1%. To znaczy, że ceny w sklepach, na stacjach benzynowych czy w punktach usługowych mają rosnąć wielokrotnie szybciej niż banki będą dopisywać kapitał do oszczędności zdeponowanych w ich „skarbcach”.
Warto mieć świadomość, że w ciągu dwóch lat – na które NBP sformułował prognozę – siła nabywcza kapitału ma w najbardziej prawdopodobnym scenariuszu zostać uszczuplona o około 5,5% (w wyniku działania inflacji). Bardziej praktycznie można to pokazać tak, że za dwa lata za kwotę 10 tysięcy złotych będziemy mogli sobie kupić tyle dóbr i usług co za 9450 złotych dziś.
Lokaty skazane na straty
Efekt tego wszystkiego jest taki, że przeciętne roczne lokaty zakładane w latach 2020-21, a więc takie, które kończyć się będą w latach 2021-22, mają wygenerować 2-3% straty – oczywiście po opodatkowaniu i uwzględnieniu spodziewanej inflacji. Jeśli bowiem uwzględnić, że we wrześniu roczne depozyty były oprocentowane na średnio tylko 0,16%, to po potrąceniu podatku oznacza to około 0,13% odsetek (1,3 zł od każdego zdeponowanego na rok tysiąca). W ciągu tych 12 miesięcy ceny mają jednak wzrosnąć o 2,7%. To oznacza, że przeciętna roczna lokata założona we wrześniu powinna przynieść ponad 2,5% realnej straty. Po prostu za pieniądze z niej odebrane we wrześniu 2021 roku będzie można kupić mniej niż można było w roku bieżącym.
Nie tylko epidemia winna strat
Dziś bezpośrednim powodem narastającej irytacji oszczędzających są cięcia stóp procentowych przez Radę Polityki Pieniężnej. To właśnie te działania są głównym motorem ostatniego pogorszenia warunków bankowych depozytów. Problemy z tym, że bankowe depozyty generują realne straty zaczęły się jednak kilka lat przed epidemią. Wtedy był to element cyklicznych zmian (okresy realnych strat i zysków się co kilka przeplatały), ale też nie można w tym kontekście zapomnieć o nałożonym na banki tzw. podatku bankowym. Teoretycznie płacić miały go banki, ale w praktyce koszt ten przerzucony został na klientów. Podniesienie oprocentowania kredytów było mało skuteczne, bo przecież wyższe odsetki płacili tylko nowi kredytobiorcy, a banki płaciły podatek bankowy od wszystkich udzielonych kredytów. Opłat za konta czy korzystanie z kart też nie można było nadmiernie podnieść, bo konkurencja nie śpi i zawsze chętnie przejmie klienta zniechęconego do posiadanego konta przez podwyżki opłat. Najwdzięczniejszym rozwiązaniem okazało się obniżenie oprocentowania lokat.
Działania te powodują, że jeśli ktoś chce zachować siłę nabywczą kapitału, to musi znaleźć lepsze rozwiązanie na inwestowanie niż przeciętna roczna lokata. Właśnie dlatego miliardy złotych płyną na rynek nieruchomości, obligacji czy do funduszy inwestycyjnych.
Bartosz Turek, główny analityk HRE Investments