Wczorajsza sesja zakończyła się mieszanym wynikiem zarówno indeksów na GPW jak i w Europie. Specjalnych chęci do kupowania akcji nie widać.
2100 pkt. dla WIG20 to poziom, na którym oparł się wczoraj indeks blue-chipów. Nie pierwszy raz zresztą – od początku sierpnia inwestorzy wyraźnie polubili tę granicę. Wydaje się, że inwestorzy nie są pewni co mają robić – z jednej strony nie widać sygnałów do sprzedawania akcji (chociażby dlatego, że poziom 2100 pkt. nie został pokonany), ale z drugiej strony – rynki nie mają chęci do kupowania. Widać to po giełdach w Europie, które wczoraj albo traciły (jak np. DAX z kosmetyczną stratą 0,15 proc.) albo zyskiwały jak np. brytyjski FTSE (0,58 proc.).
Bardzo powoli zyskuje też amerykański S&P500. Wczoraj rynek spokojnie przyjął dobre informacje o sprzedaży detalicznej w sierpniu. Sprzedaż wzrosła o 2,7 proc. – dużo lepiej od oczekiwań (spodziewano się 2 proc.), oczywiście dzięki sprzedaży aut, która była dotowana przez rząd. Jednak nawet wyłączając ten czynnik wskaźnik wzrósł o 1,1 proc., podczas gdy ekonomiści oczekiwali wzrostu o 0,4 procent.
Informacje nie poruszyły inwestorów za oceanem – indeksy w pierwszej połowie sesji oscylowały wokół poniedziałkowego zamknięcia. Nie pomagał nawet Ben Bernanke, który w swoim przemówieniu w Waszyngtonie z okazji rocznicy kryzysu powiedział, że recesja właśnie się kończy. Przyznał jednak, że odrabianie strat po niej będzie trudne i długie. Niezdecydowanie rodzimych inwestorów cały czas widać po obrotach. Wczoraj znów ledwo co przekroczyły one 1 mld złotych.
Skoro już teza o niezdecydowanie inwestorów została udowodniona warto zwrócić uwagę na coś innego. WIG20 mianowicie od kilku tygodni porusza się w przeciwnych kierunkach od takich indeksów jak FTSE czy DAX.
Patrząc jeszcze bardziej ogólnie widać, że emerging markets radzą sobie ostatnio gorzej, podczas gdy giełdy krajów rozwiniętych lepiej. Jak zawsze bywa w takich sprzecznych sygnałach – ktoś nie ma racji. Albo więc możemy spodziewać się odbicia naszych indeksów i dostosowania się do wolnych, ale systematycznych wzrostów, albo będzie odwrotnie – indeksy dostosują się do nas. Uważam, że prawdopodobieństwo tego pierwszego scenariusza jest większe – jeśli rynki miałyby ochotę na wzrosty, to giełdy takie jak nasza czy Chińska powinny rosnąć. A tego nie robią.
Paweł Satalecki
Źródło: Finamo