Jak już wspominałem w poprzednich tekstach ,,ja sam przeprowadzałem się w Warszawie dokładnie 17 razy”, były to wynajmowane jak i własne mieszkania oraz dom.Kilka z tych historii opowiedzieli mi znajomi pośrednicy.
Dzisiaj opowiem o zakupie mieszkania na Bielanach. Był to rok chyba 2001, mieszkania były w miarę tanie. Za 34 metrowe mieszkanie na Bielanach trzeba było zapłacić około 130 tyś zł, ech wtedy to były ceny! Gorzej jednak z kredytami, które były bardzo drogie i trudno dostępne. Ale wróćmy do mieszkania, ogłoszenie znalazłem w prasie chyba GW.
W tamtym czasie było to podstawowe źródło do poszukiwania i sprzedawania mieszkań oraz domów.
Podczas rozmowy telefonicznej dowiedziałem się, że mieszkanie sprzedaje agencja nieruchomości aż z Wrocławia co mnie trochę zdziwiło, ale wyjaśniono mi, że właściciel tej nieruchomości posiada kilka lokali w różnych częściach Polski i zajmuje się tym jedna agencja właśnie z Wrocławia. Po paru dniach umówiliśmy się na oglądanie mieszkania. Budynek jak budynek z lat pięćdziesiątych, czteropiętrowy, z cegły, elewacja w niezłym stanie. Wchodzimy po schodach na 3 piętro, mijając na kolejnych parapetach paprotki i inne niezniszczalne kwiaty, o które niewątpliwie dbają lokatorzy z tej klatki.
Wreszcie jesteśmy przed drzwiami mieszkania, które mamy obejrzeć. Pani z agencji nieruchomości nieźle zdyszana otwiera nam drzwi i wchodzimy do środka. Już w przedpokoju czujemy zaduch dawno nie wietrzonego mieszkania. Po prawej stronie drzwi wejście do ciemnej kuchni, na wprost wejście do dużego pokoju , trochę w lewo mały pokój i całkowicie po lewej stronie łazienka. Całe mieszkanie urządzone w meble z lat 50 tych, jednak co przykuło moją uwagę, to mieszkanie sprawiało wrażenie jakby właściciel zaraz przed nami wyszedł na spacer lub zakupy.
Wszystko stało tak jak stało chyba zawsze, bo nie było luk między przedmiotami ani chaosu, który tworzymy przy wyprowadzce nawet jeżeli zabieramy tylko kilka rzeczy. Tu stało wszystko, tak jakby ktoś sprowadził się do tego mieszkania 40 lat temu, urządził je, ustawił mnóstwo bibelotów i czas się zatrzymał. W mieszkaniu, a dokładnie w łazience stała piękna żeliwna wanna, na dole zasłonięta jak to kiedyś bywało lnianą zasłonką w kwiaty , a obok niej stara wysłużona pralka „Frania”, która natychmiast przywołała wspomnienie mojego rodzinnego domu, zapach krochmalu i buczenie właśnie naszej ,,Frani”.
Wracając jednak do mieszkania to ogólnie wydawało się w porządku, oczywiście wymagało dużego remontu, ale nasza dzielnica i cena też dobra. Już nie pamiętam jak to się odbyło formalnie, ale dostaliśmy klucze jeszcze przed aktem notarialnym i rozpoczęliśmy remont naszego nowego mieszkania. Oczywiście wcześniej musieliśmy usunąć wszystkie rzeczy, które zostały w mieszkaniu, a nie były nam potrzebne. Z dużą satysfakcją zostawiłem oczywiście żeliwną wannę i olbrzymi żyrandol miedziany który wisiał w dużym pokoju.
Remont ruszył pełną parą i już pierwszego dnia zajrzał do nas sąsiad, który nieśmiało zapytał – o widzę, że pani Krysia robi duży remont. Trochę zdziwiło nas to pytanie i zaraz sprostowaliśmy, że nie pani Krystyna tylko my, nowi właściwe tego mieszkania. Pan nam grzecznie wyjaśnił, że sąsiedzi na tej kładce schodowej mieszkają od zawsze i wszyscy się dobrze znają, no i jak to bywa w takich wypadkach dużo o sobie wiedzą a o tym że pani Krystyna ma się wyprowadzić nikt nic nie wie. Od tej pory mijając się z naszymi sąsiadami czuliśmy dziwne podejrzliwe spojrzenia, co nie było miłe. Mieliśmy wrażenie że oni myślą o nas jak o ludziach, którzy coś zrobili pani Krystynie, a teraz sami zajęli jej mieszkanie . Powoli wtapialiśmy się w tą kamienicę i naszych już sąsiadów. Nasze zdziwienie tylko wywoływały telefony z okazji imienin pani Krystyny czy świat(wtedy jeszcze numer telefonu nabywało się wraz z mieszkaniem).
Od czasu do czasu przyszła też kartka z życzeniami lub pozdrowienia z wakacji czy sanatorium. Osoby, które dzwoniły, były bardzo zdziwione tak nagłą przeprowadzką swojej znajomej czasem jeszcze z przed wojny. Nie mogły uwierzyć, że nie zostawiła swojego nowego adresu. My też czasem zastanawialiśmy jak łatwo można się odciąć od wszystkiego co za nami. Wracając jeszcze do etapu kupowania tego mieszkania i jednoczesnemu remontowi , oczywiście podczas spotkania na akcie notarialnym poinformowałem panią Krystynę o tym że sąsiedzi martwią się o nią i może warto byłoby ich jakoś powiadomić, że wszystko w porządku itp. Starsza Pani odrzekła na to, że Ona z nikim się tam nie lubiła i nie ma zamiaru nikogo pozdrawiać albo informować i koniec. Ciekawe czy taką decyzję podjęła Ona sama czy może już starość i jakaś obsesja, która ją dręczyła.
Tego jednak już się nie dowiemy nigdy…
Jarosław Mikołaj Skoczeń