Nowy tydzień zaczął się od całkiem silnego niedźwiedziego uderzenia, owocującego ponad 3-procentowym spadkiem wskaźnika naszych największych spółek. Grunt pod należną od dawna wyprzedaż zbudowano przed weekendem, gdy porcja zainfekowanych recesją danych makroekonomicznych zaczęła wypłukiwać nadmierne pokłady wcześniejszego optymizmu.
Zresztą obserwując całą sierpniową konsolidację wykreślaną na indeksach, nasuwa się podejrzenie o jej dystrybucyjny charakter. „Smart money” opuszczają rynek, oddając przewartościowane akcje w ręce spóźnionych naiwnych, wierzących w trwały powrót hossy (o której w mediach od niedawna coraz częściej się przebąkuje, znów tworząc niezdrowe rozgorączkowanie).
WIG20 przy swojej obecnej wartości (2030 pkt na poniedziałkowym zamknięciu) znajduje się już o ok. 7 proc. poniżej szczytów półrocznej fali wzrostowej. Mając na uwadze utrzymującą się gospodarczą mizerię, nie można wykluczyć w perspektywie 1-2 miesięcy oddania około połowy całego tego zwyżkowego dorobku. Oznaczałoby to testowanie przez nasz indeks rejonu 1800 pkt, co byłoby bardziej uprawdopodobnione nadejściem dłuższego pasma spadków w USA. Sprzymierzeńcem takiego scenariusza jest sam kalendarz, gdyż przełom lata i jesieni na giełdach ma swoją bogatą traumatyczną tradycję (1998, 2000, 2001, 2007, 2008 r.). Wczoraj wskaźnik S&P500 spadł o 2,5 proc., przybliżając zakończenie dystrybucji i nadejście większych, rozciągniętych w czasie spadków.
Nakłada się na to specyfika rajdów giełdowych karmionych samymi nadziejami – zawsze kończą się one bolesnym rozczarowaniem gdy trwała poprawa gospodarcza nie nadchodzi. Nadzieja umrze ostatnia, a jeśli już przyjdzie rynkom spaść to z wysokiego konia. Szczególnie zastanawiające jest powszechnie zakorzenione przeświadczenie, jakoby obecna recesja była typu „V”, czyli relatywnie krótkie załamanie, na które niezawodnym lekarstwem ma być rządowy deszcz miliardów dolarów. Ogromny emocjonalny ładunek wyczekiwania na lepsze jutro widać po porównaniu dynamiki odreagowań: obecnego i ze schyłku poprzedniej recesji. Tegoroczny rajd indeksu S&P500 w ciągu ledwie 5 miesięcy doprowadził do zniwelowania 40 proc. całej bessy, lub inaczej: od dołka na 666 pkt indeks urósł nieco ponad 50 proc. Na porównywalne osiągnięcie ponad 6 lat temu wskaźnik potrzebował aż 14 miesięcy (dystans liczony od dołka z października 2002 r. do końca 2003 r., czyli 780 – 1120 pkt.).
Tymczasem różnice strukturalne między teraźniejszą recesją a tamtą z 2000-2002 r. są kolosalne i to na niekorzyść tej obecnej, trawiącej większość realnych sektorów gospodarki. Japoński scenariusz typu „L” (długotrwały regres bez ożywienia) uznaje się za doświadczenie z zupełnie innej planety, chociaż u jego zarania również leżały dekady piętrzenia się złych kredytów i wielka bańka spekulacyjna w nieruchomościach.
Nastroje zaczynają się jednak przechylać w stronę zwątpienia. Poniedziałkowy lepszy odczyt regionalnego indeksu aktywności New York Empire State nikogo nie wprawił w zachwyt. Podobnie zignorowano duże napływy kapitału długoterminowego do USA. Jeszcze kilka sesji wcześniej takie informacje stanowiłyby solidny bodziec dla kupujących. Sentyment został podkopany 6-procentowym tąpnięciem parkietu chińskiego, prowokując wzmocnienie jena oraz ucieczkę do obligacji (spadek rentowności). Równolegle uchodzi powietrze z nadmiernie napompowanych surowców przemysłowych. Pogłoski o śmierci recesji okazują się mocno przesadzone, natomiast spekulacyjne i bezkarne nadmuchiwanie giełd towarowych za pieniądze rządowe przez duże instytucje finansowe to ewidentnie ślepa uliczka.
Wobec nadwątlenia obozu byków w najbliższych dniach uważnie będą śledzone nowe dane. Dziś o 14.30 poznamy wolumen wydanych w lipcu pozwoleń na budowę domów oraz faktycznie rozpoczętych budów w USA. W środę wpływ na lokalny sentyment wywrze odczyt naszej lipcowej dynamiki produkcji przemysłowej (typuje się spadek o 3,2 proc.), natomiast w piątek ujawnione zostaną m. in. sierpniowe wartości indeksów PMI dla czołowych krajów eurolandu (zarówno dla sektora przemysłu, jak i usług); po południu spłyną dane z amerykańskiego wtórnego rynku nieruchomości. W razie braku mocnych pozytywnych zaskoczeń kilkumiesięczne akcyjne eldorado ustąpi miejsca męczącym zniżkom. Taki prysznic przydałby się szczególnie inwestorom ze zbyt krótką pamięcią.
Bartosz Stawiarski
Źródło: Wealth Solutions