Piątkowa sesja w USA miała duże znaczenie. Mogła potwierdzić przełamanie oporu i otworzyć drogę na północ, ale mogła też opór umocnić. Gracze mieli do dyspozycji kilka raportów makro i informacje ze spółek. Dane o inflacji CPI nikogo poruszyć nie mogły, bo nikt się teraz inflacji nie boi.
Odnotujmy tylko, że nie zaskoczyły: inflacja tak jak oczekiwano nie zmieniła się w stosunku do poprzedniego miesiąca a inflacja bazowa wzrosła o 0,2 proc. Tylko to mogło (nieznacznie) niepokoić. Jeśli nawet to nieznacznie, bo po publikacji tego raportu rentowność obligacji zaczęła spadać.
Dane o lipcowej produkcji przemysłowej mogły tylko pomóc bykom. Wzrosła o 0,5 procent m/m (oczekiwano wzrostu o 0,1 proc.). Wzrosło też wykorzystanie potencjału przemysłowego (68,5 proc.). Niepokoić mógł tylko zawsze lekceważony indeks nastroju Uniwersytetu Michigan. Dane wstępne pokazały, że w sierpniu nastroje się pogorszyły, Indeks spadł z 66 w lipcu do 63,2 w bieżącym miesiącu, Oczekiwano wzrostu, co nie mogło dziwić skoro indeksy rosły, a rynek pracy nieco się poprawił. Temu właśnie raportowi przypisano to, co działo się na rynkach finansowych.
W sposób oczywisty nie jest to prawda. Gracze dużo większą wagę przywiązują do sprzedaży detalicznej, produkcji przemysłowej, rynku pracy i wielu innych danych. Indeks z Michigan praktycznie nigdy nie doprowadza do gwałtownych zmian indeksów giełdowych. Tym razem było inaczej, z czego można wysnuć tylko jeden wniosek: rynek dojrzał do korekty. Gracze ze spokojem przyjęli czwartkowe, fatalne dane o sprzedaży detalicznej, ale przespali się i doszli do wniosku, że przesadzili, a indeks nastroju dał im wygodny pretekst do rozpoczęcia realizacji zysków.
Jeśli komuś wydaje się, że dramatyczne informacje napłynęły z rynku akcji to się myli. Negatywnym wydarzeniem okazała się jednak być publikacja raportu kwartalnego przez sieć sprzedaży detalicznej JC Penney. Co prawda wyniki były mniej więcej zgodne z oczekiwaniami, ale prognozy dużo gorsze. Poza tym mocno taniały akcje Boeinga, który będzie miał kolejne problemy z produkcją samolotu 787 Dreamliner. Nie były to informacje, które usprawiedliwiałyby przecenę akcji. Jednak taniały od początku sesji. Indeks S&P 500 zbliżył się na odległość 2 pkt. do wsparcia na poziomie 992 pkt. i od tego momentu zaczął rosnąć. Udało mu się odrobić blisko 10 pkt. (jeden procent) i zakończyć dzień ponad poziomem 1.000 pkt. Nie jest to sygnał sprzedaży, ale z pewnością dostaliśmy ostrzeżenie, że rynek jest bardzo nerwowy, a opór na wysokości 1.010 pkt. może być bardzo trudny do pokonania.
GPW rozpoczęła piątkową sesję, zgodnie z oczekiwaniami, wzrostem indeksów. Okazało się, że raporty kwartalny KGHM, mimo że tylko zgodny z oczekiwaniami, nie zmusił rynku do realizacji zysków i to właśnie ta spółka prowadziła WIG20 na północ. Bardzo mocne były też banki. Przed południem indeks zaatakował okolice oporu na poziomie 2.167 pkt., ale niedźwiedzie ten opór odparły, co doprowadziło do dwugodzinnego, spokojnego osuwania się rynku.
Wydawało się przez pewien czas, że im bliżej byliśmy publikacji danych w USA tym mocniejsze stawały się byki, ale to był tylko taki mini ruch. Rynek zastygł w marazmie. Po publikacji danych o inflacji w USA indeksy zaczęły się osuwać, mimo że dane te nie niosły żadnych zagrożeń – Fed nie musi się śpieszyć z podwyżką stóp. Po publikacji danych o amerykańskiej produkcji indeksy wróciły przez chwilę do trendu wzrostowego i znowu zanurkowały. Gracze widzieli, że po pobudce w USA kontrakty na amerykańskie indeksy spadają i czuli, że rynki szykują się do korekty.
Kropkę nad i postawiła publikacja indeksu nastroju Uniwersytetu Michigan. Był na tyle słaby, że stał się wygodnym pretekstem do ataku podaży. Sesję zakończyliśmy spadkiem WIG20 o jeden procent. MWIG40 też się osunął, ale zakończył sesję wzrostem. Trzeci tydzień trendu bocznego się zakończył bez wyników. W tym tygodniu ten trend boczny może się już zakończyć. Od kliku dni powtarzam: obserwujmy to, co dzieje się na giełdach chińskich.
Piotr Kuczyński
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi