Bardzo dziwne było czwartkowe zachowanie rynków amerykańskich. Po sporym spadku w środę, którego podstawową przyczyną był wzrost rentowności obligacji gracze od początku dnia czekali na aukcję obligacji 7 letnich, ale to, co się potem działo nie było zbyt logiczne. Po kolei jednak. Przede wszystkim spójrzmy na dane makro.
Ilość noworejestrowanych bezrobotnych spadła do 628 tysięcy. To 12 tysięcy mniej od oczekiwań, ale nadal jednak bardzo dużo. Wydawało się, że niezłe są dane o kwietniowych zamówieniach na dobra trwałego użytku – wzrosły o 1,9 proc. (oczekiwano wzrostu o 0,1 proc.). Co bardziej istotne wzrosły też (0,8 proc.) zamówienia bez środków transportu (oczekiwano spadku o 0,3 proc.). Problem jednak w tym, że dane z poprzedniego miesiąca zweryfikowano mocno w dół – spadły nie o 0,8 proc., a o 2,1 proc. Poza tym za zwyżkę odpowiadają przede wszystkim zamówienia w sektorze wojskowym. Po wykluczeniu zamówień wojskowych i samolotów pozostałe zamówienia (to miernik zamówień inwestycyjnych) spadły o 1,5 proc. Trudno to uznać za dobre dane.
Niejednoznaczne były też dane z rynku nieruchomości. W kwietniu sprzedaż nowych domów wzrosła (0,3 proc.), ale dane z poprzedniego miesiąca zweryfikowano w dół, więc ilość domów sprzedanych była mniejsza od oczekiwań. Spadła też w porównaniu do zeszłego roku mediana cenowa (14,9 proc.), ale nikt chyba nie oczekiwał, że będzie inaczej. Były w tym raporcie jednak i spore plusy. Mediana cenowa w stosunku do marca wzrosłą o 3,7 procent, a ilość domów wystawionych do sprzedaży spadła o 4,2 procent – do poziomu najniższego od 2001 roku. Tak znaczne zmniejszenie się ilości domów gotowych do sprzedaży i wzrost ceny sygnalizują, że rzeczywiście ten rynek się stabilizuje.
Od środy przez dłuższy czas będziemy spoglądali na rynek obligacji. Okazało się, że aukcja obligacji 7 letnich przebiegła bez zakłóceń, a popyt nadal był bardzo duży. Nie płynął z tej akcji żaden sygnał ostrzegawczy. To pozytyw, który uspokoił graczy na rynku akcji, ale… Rynek obligacji nie wykazywał najmniejszej chęci do obniżenia rentowności (dopiero tuż przed końcem sesji zaczęła spadać). Po środowym, bardzo dużym wzroście nie nastąpiła korekta, mimo że się na to w ciągu dnia zanosiło. Uspokojenie graczy jest wiec według mnie chwilowe. Niepokój niedługo powróci.
Indeksy giełdowe rozpoczęły sesję dużym wzrostem, po czym błyskawicznie zanurkowały i rozpoczęło się czekanie (w okolicy środowego zamknięcia) na aukcję obligacji. Po niej indeksy błyskawicznie wystrzeliły na północ. Nikt już nie patrzył na to, że rentowność nie chce spadać. Ekscytowano się „dobrymi” danymi makro i dużym wzrostem ceny ropy. Odbijały akcje w sektorze finansowym. Duży udział miało też kończące miesiąc „window dressing”. Indeks S&P 500 wzrósł, dzięki czemu obraz rynku nie uległ zmianie. Pamiętać jednak trzeba, że to nie jest koniec problemów z rynkiem obligacji.
W Polsce w czwartek złoty od rana zachowywał się mało sympatycznie. Kursy walut szybko rosły, co groziło przełamaniem oporów technicznych i uruchomieniem stop-lossów. Trudno winić za takie zachowanie złotego kurs EUR/USD. On szybko rósł. Można powiedzieć, że słabe zachowanie rynków europejskich i środowy spadek indeksów w USA szkodził walutom krajów rozwijających się. Rzeczywiście, korona i forint trochę straciły. Jednak złoty stracił do wszystkich walut w całej tabeli, którą można zobaczyć na Stooq.pl. W tym oczywiście w stosunku do korony czeskiej i forinta. Ta słabość z pewnością wynikała właśnie z uruchomienie stop lossów, po przełamaniu linii trendu spadkowego. Najwyraźniej BGK zaspał i nie interweniował tam, gdzie powinien. Być może rzeczywiście również kupno walut przez firmy dla celów rozliczeniowych przed końcem miesiąca też szkodziło złotemu.
GPW po rozpoczęciu czwartkowej sesji całkowicie lekceważyła spadki na rynkach europejskich. WIG20 nawet przez chwilę zabarwił się na zielono. Wystarczyła jednak akcja podażowych koszyków, żeby rynek się posypał. Potem nawet poprawa sytuacji na innych giełdach nie pomagała naszym indeksom. WIG20 rysował linię poziomą. Po pobudce w USA nastroje zaczęły się pogarszać. Uderzenie „koszyków” błyskawicznie zbliżyło WIG20 do poziomu 1.800 pkt. – brakowało kilkunastu punktów. Dopiero publikacja lepszych od oczekiwań danych makro w USA pozwoliła na powrót WIG20 na poziom poprzedniej stabilizacji, a potem poprawa nastrojów w Europie zwiększała i u nas popyt. Tylko co z tego? Wystarczyła końcówka i fixing i z niewielkiego spadku zrobił się całkiem poważny (1,7 proc.). Jedynym plusem był stosunkowo mały obrót. WIG20 jest już jedynie 14 pkt. nad wsparciem (1.800 pkt.). Jego przełamanie dałoby potężny sygnał sprzedaży, a korekta znacznie by się przedłużyła.
Piotr Kuczyński
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi