Chodzi tu nie tylko o kredyty bankowe, ale i o zaległości w opłatach za telefon, gaz i czynsze. Coraz częściej zaciągamy nowe kredyty tylko po to, by spłacać raty starych zobowiązań – robi tak już prawie jedna czwarta kredytobiorców. Dla wielu z nich ze względu na złą historię kredytową banki są zamknięte. Dlatego często zwracają się do lichwiarskich firm pożyczkowych.
Polacy w zastraszającym tempie pogrążają się w długach. Kryzys spowodował, że coraz gorzej radzą sobie ze spłatą zobowiązań zaciągniętych w czasie dobrej koniunktury, czyli jeszcze przed ponad rokiem. Teraz zaciągają nowe pożyczki na dużo gorszych warunkach tylko po to, by spłacić raty starych kredytów. To prosta droga do wpadnięcia w spiralę zadłużenia. Tylko w ciągu I kw. tego roku wartość naszych zaległych długów wzrosła o 1,8 mld zł do kwoty 13,9 mld zł. Takie dane przynosi najnowszy raport Krajowego Rejestru Długów.
– Przyrost złych długów jest bardzo niepokojący. Chodzi tu nie tylko o zobowiązania wobec banków, ale także zaległe czynsze czy niespłacane rachunki – mówi Andrzej Kulik zKRD. – Problemy ze spłatą długów ma teraz około 3,3 mln Polaków. Tymczasem jeszcze w sierpniu ubiegłego roku szacowaliśmy tę liczbę na 2,9 mln – dodaje.
Bardzo szybko rośnie też liczba osób, które zaciągają nowe zobowiązania, by przeznaczyć je na spłatę już zaciągniętych pożyczek. Jak pokazują najnowsze badania Konferencji Przedsiębiorstw Finansowych i SGH, aż jedna czwarta nowych kredytów jest obecnie przeznaczana na spłatę starych. Wynika to z faktu, że wiele osób nie ma oszczędności – 22 proc. żadnych, a 40 proc. deklaruje, że po utracie pracy ich oszczędności wystarczyłyby na miesiąc życia na dotychczasowym poziomie.
– Jeszcze rok temu wiele osób myślało, że okres boomu gospodarczego będzie trwał wiecznie. Banki miały bardzo poluzowaną politykę kredytową. Klienci zadłużali się na potęgę, by kupić nowy telewizor czy samochód. Teraz tracą pracę, a kredyty przecież trzeba spłacać – mówi dr Andrzej Sucholiński, ekonomista z Wyższej Szkoły Bankowej we Wrocławiu. – I o ile rok temu Polacy zadłużali się, by spełniać swoje marzenia, to teraz są po prostu zdesperowani – uważa.
Kiedy teraz biorą kolejne kredyty, muszą już płacić wyższe odsetki. – Można powiedzieć, że koszt kredytów gotówkowych skoczył w ciągu roku o kilka punktów procentowych – mówi Paweł Majtkowski, analityk Finamo.
Rośnie nie tylko samo oprocentowanie pożyczek, ale także dodatkowe koszty, jak ubezpieczenia, opłaty za wnioski itd. Jak pokazuje najnowsza analiza Expandera, tak jest np. w Cetelem Banku, gdzie udział dodatkowych kosztów w całkowitym koszcie kredytu jest wyższy od odsetek i wynosi aż 53 proc. W Millennium dodatkowe opłaty to aż 47 proc. całkowitych kosztów kredytu, a w Lukas Banku 43 proc. To wszystko sprawia, że pomimo nominalnego oprocentowania pożyczek na poziomie kilkunastu procent, zaciągając kredyt np. na trzy lata, klient spłaci bankowi od 26 do 50 proc. więcej, niż pożyczył.
Ci, którym uda się wziąć drogą pożyczkę gotówkową w banku, mogą i tak mówić o szczęściu. Przynajmniej na krótki czas oddalą widmo finansowej katastrofy. Banki bowiem mocno przykręciły kurek z kredytami.
Taka sytuacja to raj dla tzw. parabanków. W internecie aż roi się od ofert firm, które oferują pożyczki na lichwiarski procent, ale bez sprawdzania historii kredytowej klientów. Oferty w stylu: „Bank ci odmówił, zgłoś się do nas” przyciągają głównie osoby, które ze względu na problemy finansowe nie mają szans na nowy kredyt w banku. To również emeryci i osoby o niskich dochodach.
Takie firmy udzielą pożyczki, ale policzą sobie za to astronomiczne koszty. Np. SMS Kredyt oferuje tzw. pożyczki chwilówki. Klient bez problemów może pożyczyć np. 200 zł na 15 dni. Po tym czasie będzie musiał oddać 251 zł, nie licząc kosztów wysłanych SMS-ów, które są konieczne, by dostać pieniądze. – A to oznacza, że rzeczywista roczna stopa oprocentowania w przypadku takiej pożyczki przekracza 600 proc. – podkreśla Jerzy Węglarz, analityk firmy doradczej Expander.
Bardzo wysokie oprocentowanie ma również Provident. Jego zaletą jest jednak to, że w przeciwieństwie do innych firm dość przejrzyście podaje koszty i rzeczywistą roczną stopę oprocentowania pożyczki. Np. biorąc 1,5 tys. zł na 52 tygodnie, klient będzie spłacał tygodniowe raty w wysokości 51 zł. Odda więc Providentowi 2652 zł. RRSO, czyli faktyczny koszt, wynosi więc 246 proc.
– Najbliższe miesiące przyniosą nam prawdziwy wysyp firm pożyczkowych. Wynika to z faktu, że banki zaostrzyły politykę kredytową, a ludzie przecież cały czas potrzebują pieniędzy – mówi Michał Macierzyński, analityk portalu Bankier.pl. Problem w tym, że na razie nikt nie zbadał tego rynku. Nie wiadomo, jak duże zadłużenie mają Polacy w firmach pożyczkowych. Nie podlegają one również kontroli Komisji Nadzoru Finansowego. Pozostaje tylko ostrzegać klientów przed bardzo wysokimi kosztami takich pożyczek.
Co robić, by uniknąć kłopotów
Swoją sytuacją finansową powinny być zaniepokojone osoby, których miesięczne zobowiązania przekraczają połowę dochodów. Przekroczenie granicy 50 proc. to sygnał, że czas szybko ograniczyć swoje zapędy na nowe pożyczki.
Dogadaj się z bankiem
Gdy zaczynasz mieć kłopoty ze spłatą, nie czekaj, aż bank się do ciebie odezwie. Sam spróbuj dogadać się z bankiem i poproś np. o rozłożenie spłaty na więcej rat.
Nie spłacaj kredytu kredytem
Takie zachowanie kompletnie nie rozwiązuje problemu. Przecież raty nowych zobowiązań również trzeba spłacać. Tak najprościej wpaść w pułapkę bez wyjścia.