W USA, po dwóch sesjach, podczas których byki tryumfowały przez 3/4 czasu i przegrywały w końcówkach, podaż była już w czwartek bardzo zniecierpliwiona i tylko czekała na pretekst do ataku. Takim pretekstem była informacja o obniżeniu przez agencję ratingową Standard & Poor’s perspektywy ratingu kredytowego Wielkiej Brytanii do „negatywnie” ze „stabilnie”.
Polityka gospodarcza i monetarna USA jest bardzo zbliżona do tego, co robią rząd i bank centralny w Wielkiej Brytanii, więc zaczęto spekulować, że niedługo taki sam los czeka USA. To oczywiście musiało zaszkodzić posiadaczom akcji.
Dane makro, o których dużo mówi się w różnych komentarzach, były co prawda niezachęcające, ale w normalnych warunkach nie doprowadziłyby do wyprzedaży. Ilość noworejestrowanych bezrobotnych spadła do 631 tysięcy, czyli do oczekiwanej przez rynek wartości. Jednak dane z poprzedniego tygodnia zostały zweryfikowane w górę (z 637 na 643 tys.), a ilość Amerykanów otrzymujących zasiłek wzrosła (16 tydzień z kolei) do rekordowego poziomu 6,66 mln. Indeks Fed z Filadelfii (pokazuje jak zachowuje się gospodarka w regionie) wzrósł, ale mniej niż tego oczekiwano (-22,6 pkt.). Za to indeks wskaźników wyprzedających (LEI) wzrósł mocniej niż prognozowano (1 proc.).
Ciekawe rzeczy działy się na rynku obligacji i walutowym. Obawy o to, że USA czeka los Wielkiej Brytanii, co zmusi rząd do płacenia drożej za pożyczane pieniądze, doprowadziły do dużego wzrostu rentowności obligacji. Od prawie pięciu miesięcy nie widziałem wzrostu rentowności o pięć procent (nie o pięć punktów procentowych – w punktach było to 0,16). Taka przecena obligacji i ucieczka z akcji przeceniła też dolara. Kurs EUR/USD wzrósł o jeden procent. Pozostaje postawić pytanie: czy rola dolara jako bezpiecznej przystani kończy się na czas dłuższy, czy był to wypadek przy pracy? Zobaczymy w przyszłym tygodniu, bo piątku przed długim weekendem nie traktowałbym poważnie.
Jak widać wszystko sprzysięgło się przeciwko posiadaczom akcji. Nic dziwnego, że od początku sesji indeksy spadały. Pozostawało do wyjaśnienie jedynie to, czy bykom uda się obronić bardzo ważne wsparcie na wysokości 875 pkt. (dla S&P 500). Ostatnie 30 minut należało do byków, dzięki czemu udało się zredukować skalę spadków i ocalić wsparcie, To jednak był bardzo skromny sukces byków, bo cała sesja była bardzo „niedźwiedzia”. Sygnału sprzedaży jednak nie wygenerowała.
GPW rozpoczęła czwartkową sesję tak jak inne giełdy europejskie: spadkiem indeksów. Byki starały się skalę spadków zredukować, w czym nie było niczego dziwnego, bo przecież ostatnie dwie sesje nie podniosły WIG20 (trwała walka o 1.900 pkt.), a indeksy na innych giełdach wtedy całkiem mocno wzrosły. Nie bardzo się ta redukcja spadków udawała, ale sukcesem było wprowadzenie rynku w stabilizację. Od południa WIG20 ruszył za innymi europejskimi indeksami, które powoli redukowały skalę zniżki. Ten ruch załamał się tak jak załamał się na innych giełdach po pobudce w USA, ale wydawało się, że to był bardzo krótki tryumf niedźwiedzi. Potem WIG20 nadal powoli rósł, ale walka była bardzo zacięta. Blisko dwugodzinne odrabianie strat zakończyło się w okolicy godziny 14.00, kiedy to w ciągu kwadransa ataki podażowych koszyków wpierw wymazały prawie całe zyski byków, a potem indeks WIG20 kontynuował spadek tracąc w końcówce sesji 2,6 proc.
Spadek doprowadził do wygenerowania licznych sygnałów sprzedaży, a indeks WIG20 stanął na dolnym ograniczeniu kanału trzymiesięcznego trendu wzrostowego. Jeszcze jeden spadek z większym obrotem i trzeba będzie przyznać, że tym razem na dłużej niedźwiedzie batalię o 1.900 pkt. wygrały. Trochę bym się dziwił, bo zdecydowane większość graczy tego oczekiwała, a na giełdach rzadko taka większość ma rację. Jednak nawet takie, mocniejsze odbicie od oporu nie jest groźne. Buduje jedynie kolejne ramię wieloramiennej formacji odwróconej głowy z ramionami (analiza techniczna uznaje takie formacje).
Piotr Kuczyński
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi