Publikowane w czwartek w USA raporty makroekonomiczne były słabe, ale niejednoznaczne. Rynek pracy wygląda nadal nieciekawie. Ilość noworejestrowanych bezrobotnych wzrosła do 640 tysięcy z 610 tysięcy w zeszłym tygodniu (wtedy to ilość wniosków gwałtownie zmalała, ale był to tydzień świąteczny) i była o 10 tysięcy większa od oczekiwań. To słabe dane, ale inwestorzy pogodzili się już z tym, że na rynku pracy długo jeszcze nie zobaczymy poprawy.
Bardzo interesujące były dane o sprzedaży domów na rynku wtórnym. Na pozór były słabe, bo sprzedaż spadła o 3 procent (oczekiwano spadku o 1,3 proc.). Jednak tak naprawdę były całkiem niezłe. Co prawda mediana sprzedaży spadła w stosunku rocznym o 12,4 procent, ale w stosunku do poprzedniego miesiąca wzrosła aż o 4,2 procent i był to największy wzrost od czerwca 2005 roku. Poza tym znowu spadła (o 1,6 proc.) ilość niesprzedanych domów. Raport z pewnością nie można uznać za zły. Można powiedzieć, że potwierdza wejście rynku nieruchomości w stabilizację. Część graczy zapewne reagowała jednak tylko na dane o ilości sprzedanych domów.
Rynek akcji przez długi czas nie bardzo wiedział, co robić. Po środowej sesji lepsze od prognozy wyniki kwartału przedstawiły Apple i eBay. Qualcomm przełożył swój raport na poniedziałek, bo prowadzi „zaawansowane rozmowy” mające na celu rozwiązanie spornych kwestii z Broadcom. Dzięki temu akcje tych wszystkich spółek drożały. Przed sesją opublikowały raporty liczne spółki, ale wybijały się UPS (słabszy wynik i prognozy – akcje traciły) i Philip Morris (lepsze wyniki). Poza tym lepsze od prognoz wyniki opublikowało kilka banków regionalnych, dzięki czemu zyskiwał sektor finansowy. Obciążeniem był sektor producentów półprzewodników, na którym zagościła realizacja zysków. Dlatego słabo zachowywał się NASDAQ. Przez długi czas indeksy trzymały się blisko poziomu środowego zamknięcia. Ostatnie 30 minut sesji należało już jednak całkowicie do byków. Indeks S&P 500 wzrósł o około jeden procent, ale obraz sesji się nie zmienił – nadal straszy wyżej wymieniony opór techniczny.
Intrygujący był przebieg handlu na polskim rynku walutowym. Prawdę mówiąc od początku dnia dziwiłem się, że nie widzę przeceny. Wystarczyło przeczytać prasę, żeby trochę przestraszyć się tym, co ekonomiści mówili na temat kolejnego błędu ministerstwa finansów (3,9 proc. deficytu państwa w 2008 roku – w roku szybkiego rozwoju – zamiast podawanych przez MF 2,7 proc.). Były minister finansów Mirosław Gronicki zarzucił nawet kłamstwo obecnemu ministrowi. Faktem jest, że albo ministerstwo nie panuje całkowicie nad naszymi finansami albo świadomie wprowadza wszystkich w błąd.
Nic dziwnego, że przed 14.00 wystarczył mały spadek kursu EUR/USD, żeby u nas kursy walut ruszyły na północ. Spotkałem się opiniami, że to decyzja agencji ratingowej Moodys o obniżeniu ratingu dla Litwy i Łotwy przeceniała złotego, ale to jest nieporozumienie. Waluty Węgier i Czech zachowywały całkowity spokój, a przecież te gospodarki uznawane są za dużo słabsze od naszej. Mówiło się też o zakupach walut przez jakiś podmiot, ale długość trwania przeceny temu zaprzeczała. Twierdzono też, że wychodzi znowu problem opcji, ale do końca miesiąca pozostał jeszcze tydzień, więc to też nie powinno tak złotego przecenić.
Przecena znacznie zmieniła obraz techniczny rynku. Sygnał kupna złotego (wyjście dołem z trójkąta) został anulowany. Mamy jednak nadal 3. miesięczny trend spadkowy EUR/PLN. Rządowi interwenci nie powinni pozwolić na przełamanie jego górnego ograniczenia (4,60 PLN), bo kurs błyskawicznie znajdzie się wtedy znowu na poziomi 4,90 PLN. Nawiasem mówiąc, jak już rząd osłabił złotego to powinien był bronić poziomu 4,40 PLN tak jak niepodległości. Powrót nad ten poziom nie tylko anulował sygnał kupna złotego – ostatecznie zdemistyfikował też znaczenie elastycznej linii kredytowej, którą mamy otrzymać z MFW.
GPW rozpoczęła sesję bardzo niepewnie i WIG20 wylądował nawet na minusach, ale powtórzył się scenariusz z poprzedniej sesji. Indeksy we Francji i Niemczech spadały, a w Polsce, na Węgrzech i w Czechach rosły. Kolejny raz widzimy, że jakiś kapitał postanowił zagrać na poważne odbicie na rynkach naszego regionu. Wśród blue chipów rosły ceny akcji, które w środę spadały (TPSA i PKN Orlen), ale i pozostałe też zachowywały się bardzo dobrze. Najsłabsza była Agora. Szczególną uwagę zwrócić trzeba na PKN Orlen. W środę akcje taniały, bo spółka zapowiedziała, że będzie miała bardzo słabe wyniki, a w czwartek akcje już drożały i to mocniej niż traciły w środę. W ten sposób rynek dawał nam znać, że słabe wyniki są już zawarte w cenach akcji. Końcówka sesji była słaba, ale jednoprocentowy wzrost ocalał. GPW była jednym z najsilniejszych rynków europejskich (czeski PX-50 wzrósł mocniej).
Piotr Kuczyński
główny analityk
Xelion. Doradcy Finansowi
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi