Winne są kryzys, rosnące bezrobocie i inflacja, która w marcu przekroczyła 3,6 proc. Dziś GUS poda najświeższe dane o zatrudnieniu i zarobkach Polaków. – To nie będą optymistyczne informacje – ostrzegają ekonomiści.
W ciągu ostatniego miesiąca pracę straciło aż 17 tys. osób, a stopa bezrobocia przekroczyła 11 proc. (w sierpniu wynosiła 9,3 proc.).
Rosnące bezrobocie wykorzystują pracodawcy. Teraz to oni dyktują twarde warunki: wielu z nich tnie pensje.
A pracownicy nie mają wyjścia: albo przystaną na obniżki, albo stracą pracę. W wieluńskim zakładzie metalurgicznym, gdzie produkuje się części dla przemysłu motoryzacyjnego, zarząd chciał zwolnić 450 osób, czyli jedną trzecią załogi. Pracownicy sami zaproponowali, żeby ściąć im pensje, ale oszczędzić ludzi. Ich wypłaty są dziś niższe o 20 proc. – Powinienem się cieszyć, ale tak nie jest. Zarabiam 2,5 tys. zł brutto. Mam na utrzymaniu dwoje dzieci. Jeżeli obetną mi jedną piątą pensji, to nie wystarczy mi do pierwszego – mówi jeden z pracowników.
Na podobny krok zdecydował się również producent odzieży East West Spinning z Łodzi. Pracownicy produkcyjni zarabiali w tej firmie dotychczas po 1,6 tys. zł netto miesięcznie. Od kwietnia ich wynagrodzenia spadną o blisko 300 zł. Na obniżenie wynagrodzeń nawet o 30 proc. zgodzili się również pracownicy bytowskiego Wirelandu, producenta regałów sklepowych. Teraz po cięciach zarabiają niewiele więcej od pensji minimalnej, która wynosi 1276 zł.
Podobnie wygląda sytuacja w branży finansowej, w której wzrost wynagrodzeń należał do najwyższych. Tutaj najmocniej po kieszeni dostali sprzedawcy produktów, którzy mają średnie pensje w wysokości ok. 1,5 tys. zł. Ich rzeczywiste dochody zależały od premii, która była tym wyższa, im więcej klientów pozyskali. Teraz wiele banków zmieniło sposób wynagrodzeń. – Wystarczy, że jedna osoba nie wyrobi normy, a reszta działu może o premiach zapomnieć – opowiada pracownik poznańskiego oddziału Polbanku.
Analitycy szacują, że wzrost wynagrodzeń ma wynieść w porównaniu z marcem 2008 r. ok. 4 proc. – Nie wynika to z podwyżek, a z tego, że w marcu ub.r. były święta. Tegoroczny miał po prostu więcej dni roboczych – mówi Maja Goettig, główny ekonomista BPH. – W kolejnych miesiącach spadnie dynamika wzrostu płac do poniżej 2 proc. na koniec roku. Biorąc pod uwagę inflację , która w marcu wyniosła 3,6 proc., realnie będziemy zarabiali mniej – dodaje.
W najgorszej sytuacji są ci, którzy dopiero starają się o pracę.
– Kandydatom proponuje się dzisiaj wynagrodzenie niższe nawet o 15 proc. od tego, które mogliby uzyskać jeszcze rok temu – mówi Izabela Kluzek-Duda, rekruterka z firmy SelectOne. To zła wiadomość dla rzeszy absolwentów szkół zawodowych i wyższych uczelni, którzy latem i jesienią wkroczą na rynek pracy.
Ale nawet jeśli zachowamy pracę i dotychczasowe wynagrodzenie, kryzys i tak odbije się na naszych kieszeniach. Wraz z obniżkami stóp procentowych topnieją oszczędności w bankach, spada też wartość naszych domów i mieszkań.
Joanna Ćwiek Łukasz Pałka
Współpraca: Piotr Brzóska