Pracuje Pan w branży motoryzacyjnej od blisko 40 lat. Proszę powiedzieć, na ile obecny kryzys przypomina załamanie się rynku pod koniec lat 70.?
Myślę, że podobieństwo zaczyna się i kończy na liczbach. Pod względem poziomu sprzedaży cofnęliśmy się na świecie do początku lat 80., kiedy to poprzedni poważny kryzys właśnie się skończył. Jednak wtedy przyczyną załamania się rynku były problemy z dostawami ropy, a swoje piętno odcisnęła też groźba konfliktu międzynarodowego w wyniku zimnej wojny. Dzisiaj problemem jest brak dostępności kredytu – zarówno dla firm, jak i dla konsumentów. Skutki obecnego kryzysu będziemy odczuwać jeszcze przez pięć lat.
Jak duże spadki sprzedaży odnotujemy w Europie w tym roku?
Z naszych szacunków wynika, że rynek skurczy się aż o 30 proc., czyli z 21 mln aut w 2008 r. do zaledwie 15 mln w 2009 r. Myślę, że to będzie bardzo trudny rok dla wszystkich bez wyjątku producentów. Powrót do poziomu sprzed kryzysu zobaczymy nie wcześniej niż w 2013 r.
Macie jakąś receptę na kryzys? Co z planami taniego auta przeznaczonego na rynki rozwijające się?
Podtrzymujemy plany rozpoczęcia produkcji w 2010 r. Auta kosztujące do 6-7 tys. dol. to perspektywiczny segment rynku. Początkowo, oprócz krajów azjatyckich, planowaliśmy wprowadzić ten samochód do Rosji, ale wobec niestabilnej sytuacji gospodarczej w tym kraju, musimy przesunąć te plany na później. Na pewno będziemy sprzedawać je w Chinach czy Indiach. Natomiast jest mało prawdopodobne, żebyśmy wypuścili taki model na rynek europejski.
Analitycy wieszczą, że w najbliższym czasie zostanie zamkniętych 7-8 fabryk samochodów. Czy będzie wśród nich zakład należący do Toyoty?
Mamy do czynienia z dużym przerostem mocy produkcyjnych nad popytem, ale ta sytuacja nie będzie trwać wiecznie. Na razie nie będziemy radykalnie i na oślep ograniczać kosztów. To dotyczy również polskich fabryk Toyoty.