Praktycznie od dwóch tygodni w USA trwa ustanawianie nowych minimów obecnej bessy. Indeks Dow Jones Industrial Average poddał bez walki dołek z 2002 r., dotknięty też ubiegłej jesieni, umiejscowiony w okolicach 7500 pkt, po czym jak zapałka pękło również 7000. Trudno wyrokować gdzie się zatrzyma machina wyprzedaży, tym bardziej że na skali logarytmicznej wykres wygląda wyjątkowo fatalnie. Gdyby punkty zwrotne były dokładnie przewidywalne, to zbyt wielu zarabiałoby nader łatwo.
Zniżki przybrały na sile po znacznej rewizji w dół amerykańskiego PKB (minus 6,2 proc. za ostatni kwartał ubr.), a wczoraj nastąpiło dobicie w postaci ponad 60-miliardowej straty AIG. Natychmiast wpompowano weń kolejne 30 mld dolarów pomocy. Kapitalizacja konglomeratu finansowo-ubezpieczeniowego stopniała od maja ubr. o 99 proc. i teraz ledwie przekracza miliard dolarów. Dla porównania, jest to połowa rynkowej wyceny naszego KGHM. Ewentualny upadek niedawnej potęgi finansowej dotknąłby pośrednio 100 mln obywateli i uruchomiłby efekt wielotorowego domina w różnych segmentach rynku. Pociągnęłoby to dalszą wyprzedaż wszelakich aktywów powiązanych z kredytami hipotecznymi, spowodowałoby eksplozję segmentu CDS oraz wymusiłoby gwałtowne umarzanie inwestycji funduszy hedgingowych, grzebiąc na zawsze spory odsetek tych ostatnich. Niejasne są także losy Citigroup (poza jego pełzającą nacjonalizacją), nowe minima bessy zaliczają również akcje sztandarowego okrętu amerykańskiej gospodarki, czyli General Electric.
Jedyne czego można być pewnym, to że dla odważnych nadszedł czas zakupów za bezcen. Ryzyko upadku jest duże, ale z drugiej strony jakie są szanse na jednoczesne bankructwo GE, Citigroup, AIG i kilku innych podmiotów? Do inwestycji można podejść portfelowo i nawet upadek jednego składnika portfela może zostać z grubą nawiązką wynagrodzony późniejszymi wielkimi zwyżkami, gdy sytuacja zacznie się stabilizować. Czy odwieczny łowca okazji, Warren Buffet triumfalnie powróci?
Tymczasem nasza giełda rozegrała swój dramat niejako awansem. Uprzednio będąc najsłabszym parkietem na świecie, obecnie nawet nie zbliżamy się do dołków z 18 lutego. Utrzymywany jest zapas około 10 proc. względem tych minimów, a na rynku terminowym zapał do gry na dalsze spadki ostygł. Ewentualne dalsze swobodne spadanie za Atlantykiem przypuszczalnie doprowadzi do kolejnego strząśnięcia nad Wisłą, jednak już jak na dłoni widać, że po prostu nie ma komu sprzedawać. Wszyscy ci, którzy się pogodzili z realnymi stratami, postanowili je uciąć podczas kolejnych fal bessy. Reszta zdążyła się oswoić z wymuszoną karierą długodystansowych inwestorów, którzy na odegranie będą musieli poczekać dobrych kilka lat (jeśli wchodzili w połowie 2007 r. to może im to zająć nawet dekadę).
Na indeksie WIG20 wyrysowała się niemal 2-tygodniowa konsolidacja z osią symetrii biegnącą mniej więcej przy 1350 pkt. Zaczyna się parcie na wzrosty, co widać po braku zniżek na dzisiejszej sesji mimo wczorajszego dramatu w USA. Sezon wyników kwartalnych można uznać za zamknięty i skala rozczarowania jest o rzędy wielkości niższa od megastrat przygniatających zachodnie konglomeraty, które wcześniej przez szereg lat pyszniły się odcinając kupony od nadmiernie zlewarowanej globalizacji.
Osobiście uważam, że tzw. mądry pieniądz (smart money) już od około miesiąca dokonuje zakupów akcji tudzież agresywnych jednostek funduszy inwestycyjnych. Jak na razie skala tych operacji jest mała, bo pośród niedźwiedziego odrętwienia mało kto ryzykuje. Ale zysku bez ryzyka nie ma i drobna póki co garstka kupujących obecnie ma duże szanse na zysk rzędu przynajmniej 30-50 proc. w ciągu roku z niewielkim okładem. Kolejne fatalne dane z USA przyjęto już jako aksjomat, ale czy pośród zbiorowego lamentu zadano głośno pytanie, gdzie będą indeksy w chwili gdy dane te zaczną systematycznie odchylać się od prognoz in plus?
Bartosz Stawiarski, Wealth Solutions
Źródło: Wealth Solutions