Zwłaszcza, że na parkietach Zachodniej Europy główne indeksy były na plusie o 0,6-0,7 proc. W Warszawie szansa na taką skalę wzrostów była tylko z rana. Im mniej czasu pozostawało do popołudniowego zamknięcia handlu, tym bardziej WIG20 zbliżał się do poziomu z poniedziałku.
Ale postawa największych spółek była i tak o niebo lepsza, niż giełdowych średniaków i maluchów. Tak, jak jeszcze kilka tygodni temu indeksy mWIG i sWIG przeżywały serię kilkunastu z rzędu wzrostów, odrabiając więcej, niż trzecią część letnio-jesiennych spadków, tak teraz dołują, pracowicie zbliżając się do dna z połowy sierpnia. Teraz brakuje do niego już tylko 5-6 proc. Ale trudno się dziwić rezerwie inwestorów, którzy nie chcą kupować akcji średnich i małych spółek. W niepewnych czasach spółki cechujące się mniejszą płynnością nigdy nie są w cenie. Ale dla najbardziej agresywnie nastawionych graczy może nadchodzić czas ich kupowania – bliskość sierpniowego dna powinna działać mobilizująco na popyt i zahamować spadki cen.
Ale i tak rozwój wydarzeń w największej mierze będzie zależał od sytuacji na światowych rynkach. Dość dzielnie zniosły one złe wieści z Citigroup (dymisja prezesa, zapowiedź utworzenia 11 mld dolarów rezerw, prawdopodobna strata w czwartym kwartale). To paradoksalnie dowodzi, że nastroje wśród inwestorów nie są wcale złe. Kryzys w Citigroup z powodzeniem mógłby doprowadzić do załamania takiego, jakie widzieliśmy w sierpniu. Nie doprowadził, co może zapowiadać bliskie dno spadków.
Oby tak było, bo WIG20 jest w bardzo ważnym miejscu. Jeśli nie utrzyma się powyżej bariery 3800 pkt. (a we wtorek zakończył notowania kilka punktów pod nią), to mogą nas czekać dłuższe spadki, nawet od 5 do 10 proc.
