Indeks WIG20 zjechał podczas rozpoczynającej nowy tydzień sesji o ponad 1,7 proc., zaś indeks średnich spółek mWIG – o 1,9 proc. W przypadku WIG20 była to już dziewiąta spadkowa sesja w ciągu ostatnich dziesięciu dni handlu. Ten jeden jedyny wzrost był zresztą i tak przypadkowy – wyniósł 0,01 proc.
Sytuacja posiadaczy akcji oraz jednostek uczestnictwa funduszy akcyjnych stale się więc pogarsza. WIG20 po poniedziałkowym spadku przebił bez najmniejszego wahania ważną barierę 3600 pkt., kończąc dzień aż prawie 60 pkt. pod nią (czyli 1,5 proc.). Indeks największych spółek pewnie zmierza ku kolejnej granicy, która dziś wydaje się nieprzekraczalna – 3400 pkt. Brakuje już do niej 4 proc., to dystans, który można pokonać raptem w ciągu dwóch spadkowych sesji. W jeszcze gorszej sytuacji znalazł się indeks mWIG. Barometr nastrojów średnich spółek ma już tylko 20-30 pkt. do bariery 4150 pkt., czyli poziomu z marca 2006 r. I to jest ostatnia bariera, którą można wyznaczyć na jego wykresie. Niżej jest już tylko otchłań bessy.
Nastroje są fatalne, ale sprzedawanie dziś akcji – lub wycofywanie się z funduszy – byłoby krokiem nierozważnym. I to nie dlatego, że taniej już nie będzie. Takiej pewności niestety nikt dziś nie ma. Ale nie trzeba być George’m Sorosem, żeby spodziewać się wkrótce wzrostowego odreagowania. W historii warszawskiej giełdy niezmiennie rzadko zdarzały się tak długie serie nieprzerwanych spadków. Prawdopodobieństwo kolejnych spadkowych sesji jest więc coraz mniejsze. Obroty były w poniedziałek prawie o połowę niższe od piątkowych – ledwie przekroczyły 1,3 mld zł. Można to interpretować jako powolne wyczerpywanie się potencjału spadkowego – przynajmniej na kilka dni.
