Łatwy zysk i wszechobecna hossa na światowych rynkach dobiegły końca. W takiej sytuacji istotne stają się inne kryteria: jak nie stracić i jak skutecznie ochronić kapitał. Z jednej strony taki powrót do prawideł inwestowania może się przydać osobom, które zainteresowały się lokowaniem pieniędzy kilkanaście miesięcy temu. Z drugiej jednak, część „świeżych” inwestorów w ogóle zrezygnowała z inwestowania kapitału, chcąc przeczekać gorszy okres. Oczywiście już mało kto powraca do tradycyjnej „skarpety” jako najlepszego miejsca dla swoich oszczędności – teraz taką funkcję pełnią lokaty bankowe.
Banki dobrze wyczuły nastroje Polaków przestraszonych dużymi spadkami na giełdzie i obniżeniem wartości jednostek funduszy i już na koniec 2007 r. pojawiły się nowe ofert lokat bankowych. Pomińmy chwytliwe marketingowo oferty mówiące o oprocentowaniu wynoszącym 10%, które obarczone są jednak licznymi „gwiazdkami”. Najbardziej korzystne lokaty dają realne oprocentowanie od 5 do 7%. Pojawiające się w reklamach wyższe kwoty dotyczą często tylko końcowego okresu lokat (np. dwóch ostatnich miesięcy z rocznego kontraktu). Czy jest to więc korzystna inwestycja dla kogoś, kto planuje inwestowanie na 5 lub 15 lat? Niekoniecznie. Przede wszystkim należy realnie wyliczyć, ile w taki sposób możemy zarobić. Paradoksalnie Polacy doskonale wiedzą, że trzymanie pieniędzy w domu zupełnie się nie opłaca ze względu na deprecjacyjny wpływ inflacji. Niestety w ogóle nie przenosimy tej wiedzy na opinię o lokatach. Jeżeli weźmiemy pod uwagę wysokość inflacji (4,6% w lutym!), a do tego „podatek Belki” (opodatkowanie kwoty wypłacanej z lokaty), aby wyjść na „zero”, musimy gromadzić środki oprocentowane przynajmniej 5,3%. W takich okolicznościach praktycznie nic nie zyskamy. Przyjmijmy więc, że lokata jest dobrym sposobem, aby chronić nasze pieniądze przed inflacją i nie myślmy o niej w kategoriach inwestycji. Podobnie traktujmy obligacje skarbowe – zysk podobny jak na lokatach, ale jest to żelazny składnik każdego portfela szanującego się inwestora.
Oczywiście, mówiąc o dłuższej perspektywie, trzeba wspomnieć o nieruchomościach. Histeryczne głosy wieszczące koniec opłacalności inwestowania w ten segment należy puścić mimo uszu. Przypomnijmy sobie na spokojnie jedynie podstawowe prawidła dotyczące inwestycji w nieruchomości w „normalnych” czasach (gdy ceny nie wzrastają po 30% w skali roku). Dlatego przede wszystkim musimy dobrze wybrać przedmiot inwestycji. Być może warto zainteresować się mniejszymi aglomeracjami takimi jak: Lublin, Toruń czy Bydgoszcz. W takich miastach rynek dobrze się rozwija, a ceny wciąż rosną. Warto przyjrzeć się bacznie także aglomeracji śląskiej. Następnie należy pamiętać, że nie opłaca się już inwestować w mieszkania w blokach z wielkiej płyty czy też z lat 60-tych. W tym sektorze nieruchomości ceny najprawdopodobniej będą spadać. Jednakże część deweloperów będzie miała kłopoty ze sprzedażą na zakładanym poziomie i wtedy łatwiej wynegocjować korzystne dla nas warunki. Podobnie jest z osobami, które nieruchomości zakupiły w celach spekulacyjnych i po prostu muszą je sprzedać, nawet po niższej cenie. Dobrze wybrana nieruchomość, biorąc pod uwagę sytuację, w jakiej znajduje się Polska gospodarka, musi przynieść zysk zarówno w perspektywie 5, jak i 15 lat.
Rozważmy także inne możliwości lokowania naszych pieniędzy. Inwestowanie w waluty to w obecnej sytuacji wyzwanie tylko dla doświadczonych graczy – szczególnie w dłuższej perspektywie. Dla udowodnienia tej tezy wystarczy zastanowić się, co by było, gdyby ktoś 5 lat temu postanowił masowo kupić dolary.
Oczywiście, jak zawsze w niespokojnych gospodarczo czasach, warto zaangażować część środków w instrumenty, których cena jest stabilna i odporna na gwałtowne wahania koniunktury. Sztandarowym przykładem są tu dzieła sztuki i złoto. Przyjmuje się, że dzieła sztuki przynoszą średnie zyski na poziomie 1,6% rocznie. W efekcie jest to również lokata kapitału, a nie inwestycja przynosząca zysk. Przy czym, z dziełami sztuki jest o tyle kłopot, że jeżeli chcemy w nich ulokować kapitał „na przeczekanie”, to musimy wybierać dzieła uznanych twórców. A te słono kosztują i przeciętnego Kowalskiego stać co najwyżej na złoconą ramę. Można jednak, polegając na własnej wiedzy lub intuicji, kupować dzieła młodych twórców. Jednakże wtedy liczymy, że szybko staną się oni uznanymi artystami. Wymaga to dużej wiedzy i szczęścia. Jeżeli jednak trafimy, zysk może być nawet kilkusetkrotny.
Od kilku lat obserwujemy natomiast wyraźny wzrost cen złota. Przykładowo w 2007 r. podrożało ono aż o 31%! Trend ten jest kontynuowany również obecnie i dalej bite są kolejne historyczne rekordy wartości tego kruszcu. Dlatego jeżeli inwestujemy spore sumy na dłuższy okres, warto 10% naszych oszczędności ulokować w metale szlachetne (srebro również zyskuje).
I na koniec spójrzmy na creme de la creme inwestora, czyli akcje i fundusze. Po kilkunastu miesiącach nieustannych wzrostów na warszawską giełdę (w ślad za rynkami światowymi) przyszły przeceny. Początek 2008 roku to nadal mocne spadki indeksów. Póki co nie ma też wielkich perspektyw na odbicie. Jednakże patrząc w dłuższej perspektywie, kupione w tym roku akcje mogą być wręcz hitem inwestycyjnym – są po prostu bardzo tanie. Warunkiem jest trafienie z kupnem w odpowiedni moment, kiedy będą one na dnie, od którego niebawem się odbiją. Wytrawni gracze potrafią wprawdzie zarobić nawet na bessie, ale generalnie jeśli nie trafimy celnie, zamiast zysków możemy odnotować straty. Fakt, że inwestujemy na dłuższy okres, wcale nie musi nas chronić. Jeżeli w trzy miesiące stracimy na giełdzie 20%, to możemy później spędzić dwa lata na odzyskiwaniu strat. Dlatego trzeba zachować standardowe zasady inwestowania i dywersyfikacji ryzyka. Przede wszystkim pamiętajmy o żelaznej zasadzie obowiązującej nawet w czasie hossy – inwestowanie tylko i wyłącznie w akcje obarczone jest dużym ryzykiem! Angażowanie całej posiadanej sumy w taki sposób to zasadniczy błąd, a w obecnej sytuacji – prosta droga do strat. Jeżeli ktoś nie może spokojnie spać, nie posiadając w portfelu akcji lub przynajmniej jednostek funduszy akcyjnych, musi pamiętać o starannej selekcji spółek. Nie chodzi tu o prześwietlenie pojedynczych podmiotów, ale o dokładne zastanowienie się nad wyborem branż. Z pewności nie warto – przynajmniej na razie – wchodzić w mocno wywindowane cenowo w 2007 roku sektory. Mam na myśli banki, budownictwo i spółki deweloperskie. Ze względu na rosnące ceny żywności można zastanawiać się nad papierami spółek spożywczych i przetwórstwa rolnego. Dobrą, a przynajmniej bezpieczną, inwestycją wydaje się również kupowanie akcji spółek energetycznych. Musimy jednak pamiętać, że przy tak napiętej sytuacji ekonomicznej nie możemy liczyć na to, że dana branża (nie mówiąc już o pojedynczych spółkach) będzie silniejsza niż rynek. Jeżeli spadek indeksów, jakim przywitał nas 2008 rok, będzie się utrzymywał, przecena dotknie akcji olbrzymiej większości spółek. Ważne jest też, aby nie wyciągać pochopnych wniosków i po kilku wzrostowych sesjach nie rzucać się do zakupów, stwierdzając, że to już właściwy moment. Cały 2008 rok na parkiecie może być bardzo zmienny i bez wyraźnego trendu. Jeżeli inwestujemy długoterminowo, traktujmy ten czas na razie jako okres, w którym najlepiej sprawdzi się strategia obliczona na przeczekanie.
Co do funduszy inwestycyjnych – odnoszą się do nich zbiorczo zasady, o których była mowa wyżej w zależności od branży, w jaką inwestują. Mamy przecież fundusze akcji, obligacji, rynku pieniężnego czy nieruchomości. Z pewnością nie jest to najlepszy moment na kupno jednostek funduszy akcyjnych – na to przyjdzie być może czas w drugiej połowie roku. Obecnie należy ograniczyć się głównie do funduszy rynku pieniężnego i obligacji (polskich i zagranicznych). Pamiętajmy, że tak zachęcająco brzmiące nazwy jak fundusz stabilnego wzrostu czy też zrównoważony również kryją w sobie podmioty inwestujące w znacznej mierze w akcje. Dlatego pierwsza połowa roku nie jest najlepszym okresem na kupowanie ich jednostek. Możemy również wejść w produkty inwestycyjne, gdzie mamy dostęp do wielu funduszy, a przechodzenie z jednego do drugiego nie jest obarczone opłatą.
Reasumując: jeżeli obecnie planujemy inwestowanie w perspektywie 5 bądź 15 lat, nie nastawiajmy się od razu na stworzenie modelowego portfela. Musimy nastawić się na działanie dwuetapowe. Na razie warto myśleć o funduszach rynku pieniężnego, obligacjach o zmiennym oprocentowaniu i rachunkach oszczędnościowych. Wszystkie te instrumenty mają wspólną zaletę – łatwo wycofać z nich środki. Będzie to potrzebne w momencie, gdy sytuacja na rynkach finansowych ustabilizuje się na tyle, żeby móc przemodelować nasz portfel, licząc na większe zyski.
Przygotujmy więc do tego nasze portfele: 70% umieśćmy w bezpieczniejszych (i mniej zyskownych) instrumentach jak: depozyty, obligacje czy fundusze rynku pieniężnego, 10% w złocie, 10% w gotówce, a pozostałe 10% w fundusze mieszane. Jeżeli natomiast chcemy inwestować wyłącznie za pośrednictwem funduszy, to podzielmy nasz portfel w następujący sposób: 40% przeznaczmy na fundusze pieniężne, 10% na fundusze obligacji amerykańskich, 15% na fundusze obligacji zagranicznych, 15% na fundusze obligacji polskich, a ostatnie 20% na fundusze mieszane. Nad tworzeniem portfela na 15 lat nie warto w tym momencie zbyt mocno się zastanawiać. Chyba, że nawet w takiej perspektywie nie myślimy o większej zyskowności, ale o ochronie kapitału z niewielkim zyskiem. Wtedy ułóżmy go jak powyżej.