O takim obrazie sesji zdecydowała głównie pasywność sprzedających. Obroty na parkiecie były przyzwoite – półtora miliarda – ale znacznie niższe od tych z rekordowych sesji poprzedniego tygodnia. Ci gracze, którzy już zdążyli zarobić na ostatnich wzrostach, z reguły nie mają jeszcze ochoty na realizowanie zysków, ich apetyty są większe.
Teraz wszyscy zadają sobie pytanie: czy to cisza przed burzą? Zapewne tak, ale niezwykle trudno przewidzieć w którym kierunku skierują nas nieuchronne turbulencje. Po tym, jak poprzednia fala hossy – który wyniosła WIG20 aż o 10 proc. w górę – skończyła się jedynie płaską korektą, inwestorzy-optymiści mają nadzieję, że i tym razem scenariusz będzie podobny. Tym bardziej, że obecna fala wzrostów przyniosła dopiero 4-proc. wzrost i wciąż nie można wykluczyć, że główna fala zarobków jest jeszcze przed nami.
Jest tylko jedno „ale”: analitycy już w styczniu zapowiadali głęboką korektę całej, trwającej bez mała od pół roku, hossy. Choć nie nadeszła ona na początku roku, gdy wszyscy się jej najbardziej spodziewali, jej widmo wciąż wisi nad rynkiem. Z psychologicznego punktu widzenia dość prawdopodobnym momentem na gromadną realizację zysków może być zakończenie okresu publikacji przez spółki wyników finansowych za 2006 r. W znakomitej większości będą one zapewne zgodne z wyśrubowanymi oczekiwaniami inwestorów. A ci doskonale znają stare giełdowe przysłowie „kupuj pogłoski, sprzedawaj fakty”…
W końcówce sezonu ogłaszania wyników finansowych przez spółki warto więc szczególnie mieć się na baczności. Choć przecież do realizacji negatywnego scenariusza nie wystarczą tylko impulsy krajowe. Karty na parkiecie rozdaje kapitał zagraniczny i jeśli na światowych giełdach nastroje wciąż będą szampańskie, i u nas chętnych do sprzedawania będzie brakowało. Kupujących zaś na pewno będzie sporo, bo do funduszy inwestycyjnych – głównie tych inwestujących część pieniędzy na giełdzie – płyną ostatnio rekordowo wielkie kwoty.