Prognozowanie jest wyjątkowo trudne, bo w Nowy Rok świętowali nie tylko nasi gracze, ale też nie pracowały największe giełdy światowe, które często służą naszym graczom za drogowskaz. Amerykańskie indeksy, podobnie jak nasze, w piątek kończyły notowania na lekkich minusach. Ale gracze zza oceanu mają prawo być w lepszych nastrojach, bo np. Standard & Poors jest obecnie dużo bliżej od swego wieloletniego maksimum, niż nasz WIG, czy WIG20.
Duża część obserwatorów spodziewa się w pierwszych dniach stycznia pogłębienia korekty polskich akcji. Na rynku popularne jest przeświadczenie, że ceny akcji zostały napompowane do tego stopnia, że nie obędzie się bez poważnego spadku o 15-20 proc. Taki zjazd giełda zanotowała wiosną, gdy korygowała poprzednią falę wzrostów. Sceptycy podnoszą podstawowy argument: zarówno w USA (a to przecież największa światowa gospodarka), jak i w Polsce spodziewane jest spowolnienie rozwoju gospodarczego. Giełda zaś ma to do siebie, że dyskontuje takie czynniki odpowiednio wcześniej. Poza tym hossa nie może trwać wiecznie. Wyjątkowo udany ubiegły rok, gdy średni zysk inwestorów, mierzony indeksem WIG, wyniósł ponad 40 proc. był już czwartym z rzędu dobrym rokiem na giełdzie! To jeden z najdłuższych tak korzystnych okresów w historii naszego parkietu.
W tym rozumowaniu jest jeden słaby punkt. Spowolnieniem gospodarczym ekonomiści straszą inwestorów już od dobrych kilku kwartałów. Na razie realizacja ich przepowiedni wciąż odsuwa się w czasie. Trzeba też pamiętać, że na giełdzie większość zwykle nie ma racji. Jeśli więc tak popularna jest teza o nieuchronnych spadkach w styczniu, najdalej w lutym, to wcale nie jest przesądzone, że tak właśnie będzie. Niewykluczone, że czeka nas jeszcze kilka dobrych miesięcy. Co prawda trudno znaleźć spółki, które mogłyby się stać liderami kolejnej fali hossy – surowcowe są w odwrocie, a np. banki – rozgrzane do czerwoności. Być może więc czeka nas wariant pośredni, czyli falowanie indeksów w okolicach rekordów, co da możliwość godziwych zarobków najzdolniejszym menedżerom funduszy inwestycyjnych oraz graczom indywidualnym z najlepszym wyczuciem.
Jedno jest pewne – we wtorek wreszcie poznamy rzeczywisty układ sił na parkiecie. Ostatnie ubiegłoroczne sesje nie były do końca miarodajne, z racji niewielkich obrotów, ale i nie do końca udanych zakusów zarządzających funduszami emerytalnymi i inwestycyjnymi, którzy próbowali podkręcać nieco notowania i poprawić własne statystyki zysków.