W USA wtorkowa sesja pokazała, że siła byków zaczyna się wyczerpywać. Dostały one prawie same dobre informacje i nie bardzo potrafiły to wykorzystać. Wall Street Journal już rano twierdził, że niedługo Barack Obama, prezydent USA, poinformuje o zamiarze ponownego mianowania Bena Bernanke szefem Fed (kadencja się już w tym roku kończy).
To samo potwierdził po południu Reuters. Spowodowało to umocnienie kursu EUR/USD i poprawę na rynkach europejskich. Jednak nikt rozsądny chyba nie oczekiwał, że w trakcie kryzysu prezydent będzie zmieniał szefa Fed. Po pobudce w USA słowo stało się ciałem: Barack Obama potwierdził informacje mediów na wspólnej konferencji z Benem Bernanke, ale wpływ tej decyzji okazał się być niewielki (jeśli w ogóle jakiś).
Dane makro sprzyjały bykom. Dwa raporty o cenach domów w USA pokazały oczekiwany przez rynek obraz. Indeks S&P/Case-Shiller pokazał to, co już i tak wszyscy wiedzieli. W czerwcu ceny domów spadły o 15,4 procent rok do roku, ale było to mniej niż rynek oczekiwał (16,4 proc.). Miesiąc wcześniej ceny spadły o 17 proc. W stosunku do poprzedniego miesiąca ceny drugi raz z rzędu wzrosły (1,4 proc.). W całym drugim kwartale indeks wzrósł w stosunku do pierwszego kwartału o 2,9 procent – pierwszy wzrost od 3 lat. Okazało się też, że indeks zaufania konsumentów podawany przez Conference Board wzrósł w sierpniu zdecydowanie mocniej niż oczekiwano (z 47,4 na 54,1 pkt.). miesiąc temu indeksy zaufania nieoczekiwanie spadły, teraz z nadmiarem wzrosły. Nastroje konsumentów poprawiły się, bo rosły indeksy giełdowe, a poczucie bogactwa w dużej mierze zależy w USA od zachowania giełdy.
Indeksy giełdowe od początku sesji rosły. Po zbliżeniu się indeksu S&P 500 do technicznego oporu w okolicach 1.044 pkt. podaż wkroczyła do gry i przez 4 godziny obniżała indeksy. Robiła to tak skutecznie, że indeksy dotknęły poziomu poniedziałkowego zamknięcia. Mocno ważyły na indeksach spadki cen w sektorze surowcowym. Udało się zakończyć dzień niewielkimi wzrostami, ale trudno uznać to za sukces byków. Rynek chyba chce trochę odpocząć.
GPW rozpoczęła wtorkową sesję spadkiem indeksów, co oczywiście nikogo chyba nie zdziwiło. Korekta w Europie i Azji oraz potrzeba odchorowania kolejnego fixingu cudów (z poniedziałku) musiały doprowadzić do zniżki. Nie było to jednak nic poważnego, mimo nawet dwóch procent spadku WIG20. Po publikacji danych o naszej sprzedaży detalicznej indeksy ruszyły na północ, ale to chyba była przypadkowa koincydencja, bo podobnie zachowywały się indeksy na innych giełdach europejskich. Być może pomogły też trochę dane makro. Okazało się, że co prawda stopa bezrobocia zgodnie z oczekiwaniem wzrosła z 10,7 do 10,8 proc., a poza tym wszyscy wiedzą, że jak tylko lato się skończy, a z nim prace sezonowe, to bezrobocie zacznie rosnąć. Jednak sprzedaż detaliczna wzrosła aż o 5,7 procent (oczekiwano wzrostu o 0,9 procent.).
Ten ruch już przed południem zaprowadził indeksy nad kreskę. W WIG20 szalały nadal akcje BRE, co nie ma oczywiście żadnego uzasadnienia fundamentalnego. Zachowanie tych akcji to klasyczny przykład spekulacyjnej natury rynku. Generalnie nadal najmocniejszy był sektor bankowy. Od tego momentu indeksy zaczęły się osuwać, ale nastrój już został zrobiony. Oczywiste było, że jeśli tylko gracze dostaną najmniejszy pretekst to ceny akcji zaczną znowu rosnąć. I rzeczywiście im bliżej było do pobudki w USA tym lepiej zachowywał się rynek. Potem pojawił się jeszcze indeks nastroju w USA i sesja zakończyła się wzrostem WIG20 o 1,2 procent. To była już piąta sesja wzrostowa – WIG20 wzrósł w tym czasie o 15 procent. Taki wzrost jest imponujący, ale wymaga korekty. Tym bardziej, że oscylator Ultimate jest już bardzo wykupiony.
Piotr Kuczyński
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi