Zadowolenie z takiego obrotu sprawy tłumi nieco fakt, że znów nasza giełda nie nadążała za głównymi rynkami Starego Kontynentu. W Londynie i Paryżu główne indeksy miały na zamknięciu dnia ponad procent zysku. Zachodnioeuropejskim inwestorom nie przeszkadzał nawet mocny spadek wskaźnika koniunktury w niemieckim przemyśle. Dzień byłby udany pewnie również za Oceanem, gdyby nie znów niedobre dane z tamtejszej branży nieruchomości. Zarówno liczba pozwoleń na budowę nowych domów w USA, jak i liczba rozpoczętych budów spadła do poziomu najniższego od kilkunastu lat, co każe przypuszczać, że najpotężniejsza gospodarka świata nieprędko wydobędzie się z tarapatów. Ale z widmem recesji inwestorzy są już oswojeni, więc zareagowali na złe dane umiarkowanie – indeksy w USA stopniały po ich opublikowaniu tylko o kilka dziesiątych procenta.
Co na to inwestorzy w Warszawie? Niewielki wzrost cen w połączeniu z wyższymi obrotami niosą iskierkę nadziei na początek poważniejszego odbicia po trwającej miesiąc fali spadkowej, która przeceniła indeksy o 10 proc. Gdyby w czwartek – nieco pod prąd nastrojom za Oceanem – indeksy w Warszawie znów poszły w górę, a obroty ponownie byłyby znacząco wyższe od 1,5 mld zł, te nadzieje zostałyby dodatkowo podsycone.