To nie scena z najnowszego filmu sensacyjnego, ale rzeczywistość w Dubaju, z którego masowo zaczęli uciekać dotychczas świetnie zarabiający zagraniczni menedżerowie. I choć oficjalnie władze Dubaju zaprzeczają, że istnieje taki problem, to tylko na przełomie grudnia i stycznia zarekwirowano na lotnisku w Dubaju ponad 2,5 tys. porzuconych aut.
Gwałtowne spowolnienie gospodarcze na całym świecie sprawiło, że w ostatnich tygodniach Dubaj wstrzymał zaplanowane na lata 2009-2012 projekty budowlane o wartości grubo przekraczającej 100 mld dol. Dokończone zostaną tylko najbardziej zaawansowane inwestycje. Jednak los innych ambitnych projektów, w tym zwłaszcza kolejnych luksusowych hoteli, jest niemal przesądzony.
Obłożenie obiektów wypoczynkowych pod koniec ubiegłego roku wynosiło 79 proc., co jest najgorszym wynikiem od 2004 r. Co gorsza, w tym roku nadal spada. Na brak klientów nie narzekają jedynie najbardziej luksusowe obiekty jak Jumeirah Beach Hotel, niedawno otwarty Atlantis czy słynny Burj al Arab, w którym doba kosztuje ok. 20 tys. zł. To oznacza, że rynek jest już nasycony i nie potrzeba nowych obiektów.
Dobitnie pokazują to dane z rynku nieruchomości. Nieoficjalnie szacuje się, że w tym sektorze pracę w liczącym 1,6 mln osób Dubaju w ostatnich miesiącach straciło ponad 65 tys. osób. Ale liczba ta może być znacznie zaniżona. W statystykach ujmuje się tylko osoby zatrudnione legalnie, czyli menedżerów czy architektów. Robotnicy w Dubaju natomiast są przyjmowani do pracy głównie na czarno. Oprócz deweloperów z Dubaju wycofują się firmy pośredniczące w handlu mieszkaniami. Nic dziwnego, bowiem tutaj z wielkim hukiem pękła cenowa bańka spekulacyjna. Od września ceny transakcyjne spadły o jedną trzecią. Dwaj główni gracze na rynku kredytów hipotecznych – Amlak Finance i Tamweel – przestali bowiem praktycznie udzielać pożyczek na zakup nieruchomości.
Na zapaść na rynku nieruchomości nałożył się spadek ruchu turystycznego z innych krajów. Właściciele dubajskich hoteli, centrów handlowych i parków rozrywki obwiniają o to zachodnie media, które według nich w ostatnim czasie bardzo negatywnie piszą o Dubaju. „Dubaj
– Czy to koniec imprezy?”, pytał retorycznie tygodnik „Newsweek” jeszcze pod koniec ubiegłego roku. Z kolei w kwietniu brytyjski dziennik „The Independent” opublikował artykuł pod wymownym tytułem „Czarna strona Dubaju”. Autor tekstu dotarł do osoby, która straciła dach nad głową i spała w swoim aucie na parkingu jednego z centrów handlowych. W Zjednoczonych Emiratach Arabskich nie ma czegoś takiego jak upadłość konsumencka. Jeśli ktoś nie jest w stanie spłacić długów, idzie do więzienia. Stąd też obcokrajowcy, którzy pozaciągali kredyty mieszkaniowe, a teraz stracili pracę i nie mogą znaleźć nowej, coraz częściej albo się ukrywają, albo potajemnie uciekają z Dubaju.
Miasto będące gigantycznym placem budowy trzęsie się w posadach z powodu rozmachu inwestycji. – Niesamowity rozwój Dubaju został okupiony ogromnym zadłużeniem, a pożyczki te były udzielane w latach prosperity ze względu na duży potencjał miasta do generowania zysków – wyjaśnia Mark Townsend, dziennikarz pracujący w Zjednoczonych Emiratach Arabskich od ponad czterech lat.
Założone przez państwo firmy deweloperskie uginają się teraz pod ciężarem gigantycznych długów. Łączne zadłużenie Dubaju wynosi już grubo ponad 100 proc. PKB szacowanego na 54 mld dol. Przy coraz mniejszej liczbie turystów trudno dotrzymać obietnicy szybkich zwrotów z inwestycji i spłacać na czas kredyty.
– Jak na ironię Dubaj, który w ostatnich latach świetnie prosperował dzięki rozwojowi globalnej gospodarki, dziś staje się ostatnią ofiarą światowego kryzysu finansowego – mówi Townsend.
Mimo kryzysu Dubaj nie zrezygnuje z rozbudowy transportu publicznego. W terminie, czyli na początku września, zostanie oddana naziemna kolejka o długości 70 kilometrów. Władze emiratu ukończą też budowę nowego międzynarodowego lotniska gotowego przyjąć 120 mln pasażerów rocznie.
Tomasz Dominiak