W USA niedźwiedzie dostały w poniedziałek (podobnie jak na całym świecie) prezent od administracji amerykańskiej. Powodem przedłużenia realizacji zysków (na razie to nic innego tylko mocna korekta) były przyczyny, które opisałem w poniedziałkowym komentarzu porannym: uchylenie się Timothy Geithnera, sekretarza skarbu USA od odpowiedzi na pytanie, czy będzie prosił Kongres o dodatkowe fundusze (na ratowanie banków) oraz kłopoty producentów aut w USA.
Zwracano uwagę szczególnie na ten ostatni problem. W zeszłym roku administracja USA robiła wszystko, żeby pomóc General Motors i Chryslerowi. Teraz albo zmieniła zdanie albo chce siłą zmusić koncerny do działania w pożądanym kierunku. W oświadczeniu odczytanym w Białym Domu Barack Obama poinformował o przedłużeniu okresu, w którym GM i Chrysler muszą spełnić dodatkowe warunki, jeśli chcą otrzymać rządowa pomoc. Jeden z tych warunków już został spełniony: odszedł Rick Wagoner, prezes GM. Oprócz tego administracja USA chce połączenia Chryslera z Fiatem, jeszcze większych cięć kosztów produkcji oraz ustępstw związków zawodowych oraz kredytodawców. Chrysler dostał 30 dni na sfinalizowanie fuzji z Fiatem (twierdzi, ze wszystko idzie we właściwym kierunku), a GM dostanie pieniądze na 60 dni działalności.
Prawdę mówiąc to bardzo rozsądne żądania i działania. Przystawienie pistoletu do skroni zarządom dobrze rokuje, bo jest szansa na powstanie sensownego planu. Dziwić się tylko można, że gracze wpadli w panikę i wyprzedawali akcje. Bardziej niepokojące jest to, co powiedział Geithner. To rzeczywiście mogło wymusić korektę w sektorze finansowym. Rynek akcji rozpoczął sesję od dużych spadków, a potem wszedł długotrwającą, męczącą stabilizację, podczas której indeks S&P 500 tracił około cztery procent. Po 23 procentowym wzroście w ciągu trzech tygodni w sytuacji, kiedy nerwy nadal napięte są jak postronki takie korekty nie mogą dziwić, ale niedobrze, że nie widzimy „window dressing” na koniec kwartału. Niedobrze też, że indeks wrócił pod wcześniej wyrysowaną 5. miesięczną linię trendu spadkowego. Z tego wniosek, że trend nadal obowiązuje. Uważam jednak, że jeszcze w czasie trwania sezonu publikacji raportów kwartalnych, gdzieś w drugiej dekadzie kwietnia, byki zaatakują powtórnie.
GPW w poniedziałek poszła oczywiście drogą wytyczoną przez inne rynki europejskie. Być może podaż trochę powstrzymywało to, co działo się na giełdzie węgierskiej. Tam indeks BUX też rozpoczął dzień od spadku, ale bardzo szybko zabarwił się na zielono. Pomagał mu duży wzrost ceny akcji MOL reagujących tak na informację o sprzedaży akcji tej spółki przez austriacki OMV. Nabywcą był rosyjski Surgutneftegas (czwarty co do wielkości koncern rosyjski w tym sektorze). Nie udało się jednak Węgrom dowieźć wyniku do końca sesji. BUX spadł, tyle, że dużo mniej niż inne indeksy.
WIG20 na południe prowadziły przede wszystkim mocno tracące banki oraz KGHM, czyli liderzy poprzedniego wzrostu. Węgierski zwrot indeksów pomógł jedynie na krótko i WIG20 zaczął już przed południem szukać nowego dna. Od tego momentu zachowywał się dużo gorzej niż inne rynki europejskie. Wyglądało to bardzo źle. Najwyraźniej graczy, którzy obawiają się ustanowienia nowego dołka przez WIG20 jest naprawdę dużo, ale na tym etapie odbicia nie można było oczekiwać, że będzie inaczej. Końcówka sesji była fatalna, bo indeksy w dół ściągnęło bardzo słabe zachowanie rynków amerykańskich. WIG20 stracił 3,6 procent i naruszył dolne ograniczenie trwającego już miesiąc kanału trendu wzrostowego. Nie ulega wątpliwości, że rozpoczęliśmy korektę, która będzie kontynuowana do czasu, kiedy gracze przestaną się niepokoić raportami kwartalnymi amerykańskich spółek.
Piotr Kuczyński
główny analityk
Xelion. Doradcy Finansowi
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi