Po rozpoczęciu czwartkowej sesji w USA w centrum uwagi znalazły się surowce. Od wielu tygodni ostrzegam, że budowana jest nowa bańka spekulacyjna (na surowcach i akcjach), a czwartkowe zachowanie rynków to bardzo wyraźnie potwierdziło.
Jak za starych (wcale nie dobrych, bo prowadzących do kryzysu) czasów wystarczyła prognoza Goldman Sachs: ropa na koniec roku będzie kosztowała 85 USD, żeby ceny surowców (przede wszystkim ropy i miedzi, bo złoto drożało nieco wolniej) wystrzeliły kończąc dzień wzrostami po cztery procent. Od początku marca mówiłem, że ropa szybko sięgnie 70 USD i o tę granicę się właśnie otarła. Wszystko to w sytuacji, kiedy zapasy ropy są największe od 16 lat, a popyt spada najmocniej od 28 lat… Czysta, żywa spekulacja z dmuchaniem kolejnej super-bańki. Świat finansów niczego się nie nauczył. Co oczywiście nie znaczy, że nie należy z tego szaleństwa funduszy korzystać.
Wiele pisano o opublikowanych w czwartek danych makro próbując z nich zrobić spiritus movens rynków, ale to była tylko zasłona dymna. Wydajność pracy w pierwszym kwartale rzeczywiście wzrosła mocniej niż oczekiwano (1,6 proc.), a jednostkowe koszty pracy tak jak oczekiwano (3 procent). Jakie jednak znaczenie dla przyszłości ma wzrost wydajności sprzed wielu miesięcy? Żadne. Rynek pracy w ostatnim tygodniu zachował się zgodnie z oczekiwaniami. Ilość noworejestrowanych bezrobotnych wzrosła o 621 tys., czyli niewiele mniej niż tydzień wcześniej (623 tys.). Plusem było jednak to, że po raz pierwszy od pięciu miesięcy spadła (nieznacznie, bo o 15 tysięcy) liczba Amerykanów pobierających zasiłek dla bezrobotnych (jest ich 6,7 mln). Nie znaczy to jednak wcale, że spadło bezrobocie. Po prostu część Amerykanów utraciła już prawo do zasiłku. W komentarzach jednak o tym się nie pisze. Generalnie: dane były neutralne.
Dla giełd akcji dobrych informacji było jak na lekarstwo. Kiepskie informacje nadeszły z sektora sprzedaży detalicznej. Większość sieci poinformowała, że dane o majowej sprzedaży są gorsze od oczekiwań. Tym razem informacji o sprzedaży nie opublikował Wal-Mart – zmienił politykę informacyjną i nie będzie już publikował miesięcznych informacji. W tej sytuacji, bez tego najtańszego i największego sprzedawcy, obraz rynku jawił się jako bardziej ponury. Wzrost ceny ropy dodatkowo zmniejszy wydatki na inne cele. Pozytywne informacje docierały z sektora finansowego, który, jak baron Münchhausen, sam siebie za włosy wyciągał z bagna. Metoda była prosta – ja pomogę tobie, a potem ty mnie. Citigroup podniósł rekomendację cenową dla JP Morgan Chase (czekamy na ruch odwrotny), a analitycy RBC Capital Markets zapowiedzieli wieloletnią hossę w sektorze bankowym. Pozostaje tylko ironizować, bo cóż innego można zrobić? Bykom oczywiście pomagały bardzo wzrosty cen akcji w sektorze surowcowym.
Indeksy przez długi czas zachowywały się dosyć powściągliwie – krążyły wokół poziomu środowego zamknięcia. Nic dziwnego, bo przecież tak naprawdę powodów do kupna akcji nie było. Jednak szaleństwo na rynku surowców w końcu wygenerowało popyt na akcje i indeksy ruszyły na północ. Potem przez prawie 2,5 godziny kreśliły linię poziomą z krótkim spazmem podaży. W ostatnich minutach sesji byki trochę podkręciły tempo, ale na niewiele się to zdało. Opór na wysokości 944 pkt. ocalał i nadal blokuje drogę ku 1.010 pkt.
GPW rozpoczęła czwartkowy handel od wzrostu indeksów. Koszykowe zlecenia mocno szarpały rynkiem, ale kierunek był całkiem wyraźnie zdefiniowany: na północ. Skala zwyżki była zdecydowanie większa niż na innych, europejskich parkietach. Już po 1,5 godziny WIG20 rósł o prawie dwa procent. Po południu pojawiała się chęć do zrealizowana części zysków. Nacisk podaży nie był duży, ale z czasem rósł, mimo że na zagranicznych rynkach nadal trwało wyczekiwanie. Potem również na innych rynkach europejskich indeksy zaczęły się osuwać, a to pomogło naszym niedźwiedziom.
Amerykańskie dane makro i wypowiedzi szefa Fed nieznacznie jedynie poprawiły sytuację na rynkach europejskich, ale na GPW widać było zdecydowanie więcej optymizmu. Zanosiło się na zakończenie dnia jednoprocentowym wzrostem, ale fixing podrzucił jeszcze 0,6 pkt. proc. Zdecydowanym minusem był na tej sesji obrót. Wzrost indeksów na tej wysokości połączony ze sporym spadkiem obrotu w normalnej sytuacji nie zapowiada kontynuacji zwyżki. Pamiętać jednak trzeba o specyfice naszej giełdy, gdzie często duże wzrosty zaczynają się małym obrotem.
Piotr Kuczyński
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi