Nic dziwnego. Styl, w jakim euro pokonało barierę 4,5 zł, a frank 3 zł, rzeczywiście był imponujący. W szczytowym momencie euro otarło się o 4,7 zł, a frank o 3,16 zł, przyprawiając o zawrót głowy osoby spłacające kredyty walutowe.
Chodzi z jednej strony o wzrost raty, tym bardziej denerwujący, że wielu kredytobiorców nie ma szans skorzystania z działającego na ich korzyść spadku stóp rynkowych, a z drugiej – o wzrost wartości zadłużenia.
Ten drugi czynnik ma co prawda papierowy charakter, dopóki w grę nie wchodzi wcześniejsza sprzedaż czy przewalutowanie kredytu. Przyjmijmy najbardziej pesymistyczny wariant zaciągnięcia kredytu po minimalnym kursie CHF/PLN 1,96 i jego spłaty po rekordowym kursie 3,16. Przy uwzględnieniu 12 gr spreadu zadłużenie z wyjściowego poziomu 300 tys. zł rośnie do ponad 500 tys. zł. Strata z tytułu różnic kursowych wynosi więc przeszło 200 tys. zł.
Część osób ostrzy sobie zęby na potencjalny zysk z różnic kursowych powstały w sytuacji zaciągnięcia kredytu po maksymalnym kursie. Przyjmując czysto teoretycznie, że kurs franka spada ponownie w okolice 1,96 zł, łatwo obliczyć, że kredyt zaciągnięty na sumę 300 tys. zł po kursie 3,16 zł skurczy się do 195 tys. zł. Pokusa jest ogromna, co powoduje, że grono walutowych spekulantów wciąż się powiększa. Pytanie tylko, czy kredyt walutowy jest najlepszym narzędziem do takiej spekulacji?
Poziomem ograniczającym dalszą deprecjację złotego jest obecnie 4,9 zł za euro. Jeśli tego poziomu nie udałoby się obronić, realne stałoby się wyraźne przebicie 5 zł, co oznaczałoby osłabienie naszej waluty o dalsze kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt procent. Obecnie nie ma jednak podstaw do kreślenia tak pesymistycznych scenariuszy. Uzasadnione wydaje się natomiast założenie, że potencjał spadkowy koszyka złożonego w połowie z euro i dolara wynosi ok. 5 proc., aczkolwiek nie jest proporcjonalny dla obu walut.
Dalsze spadki cen akcji pozostają też aktualne w przypadku warszawskiej giełdy, chociaż po ustanowieniu nowego minimum przez WIG we wtorek (23 tys. pkt) druga połowa tygodnia upłynęła w nieco lepszych nastrojach.
Trudno jednak w tym czynniku dopatrywać się bardziej trwałego impulsu do wzrostu w sytuacji, gdy na rynek wciąż napływają złe informacje związane przede wszystkim z wynikami spółek za IV kwartał. Obecny tydzień upłynie najprawdopodobniej pod znakiem próby ataku/obrony ważnych wsparć, jakimi są w przypadku amerykańskiego indeksu S&P500 dołek internetowej bessy, a w przypadku europejskiego DJ Stoxx 600 ubiegłoroczny dołek. W przypadku naszego rynku na horyzoncie mamy poziom 22,5 tys. dla WIG.
Katarzyna Siwek analityk firmy Expander