Rozmowa z Krzysztofem Grzegorkiem, prezesem BZ WBK AIB Asset Management SA, firmy zarządzającej funduszami Arka oraz indywidualnymi portfelami zamożnych klientów.
Panie Prezesie, pana doświadczenie sięga początków rynku kapitałowego w Polsce, był pan jednym z pierwszych doradców inwestycyjnych – nr licencji 24. Jak ewoluowało Pana myślenie o inwestowaniu w trakcie tych kilkunastu lat ?
Pewnie jak większość początkujących inwestorów i zarządzających w czasie pierwszych lat pracy wierzyłem, że uda mi się przechytrzyć rynek i dlatego stosowałem timing i analizę techniczną. Na początku mojej kariery zawodowej, pracując w INGu, poznałem podejście fundamentalne do inwestowania, m.in. poprzez lekturę książki „Beatting the street” (polskie wydanie pt. „Pokonać giełdę”). Książka została napisana przez Petera Lyncha, który zarządzając funduszem inwestycyjnym Fidelity Magellan, przez 13 lat osiągał wybitne wyniki inwestycyjne. Filozofia Lyncha przemówiła do mnie, ale upłynęło kilka lat zanim zacząłem ją wykorzystywać w praktyce. Wynikało to w dużej mierze z faktu, że w latach 90-tych na polskiej giełdzie, na której musiałem zawodowo inwestować, było notowanych relatywnie niewiele spółek. Niewielki wybór firm jest dużą przeszkodą w stosowaniu podejścia fundamentalnego, którego istotą jest wyszukiwanie firm o niedoszacowanej wartości lub perspektywach wzrostu.
Po przejściu do BZ WBK AIB Asset Management zacząłem powoli wdrażać podejście fundamentalne, ale jeszcze przez dobrych kilka lat stosowałem timing i analizę techniczną, cały czas wierząc, że przyniesie efekty. Jednak rezultaty były różne – czasem lepsze, czasem gorsze, ale w sumie bardzo przeciętne. Przełomowy był rok 2002, kiedy nasze wyniki były nawet słabsze od rynku. Wówczas zacząłem pracować nad skonkretyzowaniem stylu i pomogła mi w tym lektura książki Lyncha. Na efekty nie trzeba było długo czekać – osiągnęliśmy imponujące wyniki na tle konkurencji i nadal jesteśmy jednymi z nielicznych, którzy systematycznie pokonują benchmarki funduszy.
Ale czy to podejście nie zawiodło Was jednak w 2008 roku? Czy nie można było ograniczyć strat funduszy i portfeli?
Nie sądzę. Ograniczenie strat wymagałoby zmniejszania przez nas udziału akcji w portfelach. Przypomnę, że inwestujemy w spółki, a nie w akcje, co oznacza, że inwestujemy w firmę tak, jakbyśmy stawali się jej współwłaścicielami. Zgodnie z naszą filozofią sprzedajemy akcje spółki wówczas, gdy dzieje się z nią coś złego, gdy widzimy np. że jest źle zarządzana lub nie rokuje wzrostu w przyszłości. Spadki indeksów czy nawet bessa nie są dla nas dostateczną przesłanką do sprzedaży akcji. Kryzys i bessa prędzej czy później miną, a dobre firmy nie tylko przetrwają, ale mogą wyjść z niego wzmocnione i z dużym prawdopodobieństwem przyniosą satysfakcjonujące zyski. Dzięki temu, że nie wycofaliśmy się z rynku akcji w 2008 roku, mogliśmy świetnie wykorzystać jego siłę w 2009, ponownie osiągając bardzo dobre wyniki. Wielu z tych, którzy w 2008 roku redukowali udział akcji w portfelach, być może zmniejszyli spadki o kilka punktów procentowych, ale przespali hossę roku 2009. Wystarczy spojrzeć na wyniki konkurencyjnych funduszy.
Czy miniony kryzys wpłynął w jakiś sposób na państwa filozofię inwestycyjną?
Sądzę, że wręcz ugruntował ją. Utwierdził mnie, że w tym chaosie i nieprzewidywalności rynków, z jakimi mamy obecnie do czynienia, podejście fundamentalne jest jedynym sensownym podejściem, które warto wykorzystywać. Ludzie potrafią zrobić dobry biznes, wyczuć rynek konkretnego produktu i zdobywać go dzięki swojej inwencji i budowanej przewadze konkurencyjnej. A potem rozwijać firmę przez wiele lat, mimo kryzysów. My zajmujemy się rozpoznawaniem dobrych biznesów. I my też na tych dobrych biznesach zarabiamy.
Dlaczego tak niewiele firm inwestycyjnych, zarówno w Polsce, jak i na świecie potrafi osiągać wyniki lepsze od indeksu?
Sądzę, że wynika to z braku usystematyzowanego działania, jakiejś jednej metody inwestowania. Na pewno przyczynkiem są też częste zmiany zarządzających funduszami i portfelami, co powoduje, że trudno o kontynuację jednej myśli i stylu. W naszym przypadku, mimo ostatnich zmian, zespół jest stabilny. Wspólnie z Michałem Zimplem, dyrektorem inwestycyjnym od lat dbamy o to, aby zarządzający realizowali konsekwentnie tę samą filozofię. Nowi członkowie zespołu to osoby, które od początku swojej kariery pracują z nami, nasiąknęli naszym stylem i są dobrze przygotowani do udziału w sztafecie.
Myślę, że przeciętne wyniki, zwłaszcza w dłuższym terminie, to w wielu przypadkach, także efekt krótkoterminowego spojrzenia zarządzających. Częściowo wynika to pewnie z presji oceny – faktu, że są oceniani w krótkich okresach, najczęściej roku. Ale widzę tutaj też głębszy problem, polegający na tym, że współczesny człowiek chce zaspokajać swoje potrzeby natychmiast, chce dobrze żyć tu i teraz i trudno mu myśleć długoterminowo. Tymczasem to właśnie spojrzenie długoterminowe i cierpliwość pozwalają osiągać ponadprzeciętne wyniki w długim terminie.
Jesteście orędownikami inwestowania w krajach regionu Europy Środkowo Wschodniej. Jakie przewagi w stosunku do innych regionów z tzw. krajów emerging markets ma ten region?
Przede wszystkim uważamy, że w naszym regionie jest dużo niższe ryzyko inwestycyjne ze względu na fakt, że większość państw regionu to kraje demokratyczne, należące do Unii Europejskiej, w których obowiązują określone standardy działania rynków kapitałowych. Niższe ryzyko wynika także z faktu, że zdecydowanie lepiej znamy i rozumiemy kraje i firmy z Europy Środkowo Wschodniej, dzięki czemu nasze inwestycje mogą być bardziej trafne. W naszej filozofii bardzo dużą wagę przywiązujemy do oceny zarządu spółki, której akcje chcemy kupić i uważamy, że rola tego czynnika w niełatwych czasach, w jakich funkcjonujemy, będzie stale wzrastać. Z zarządami spółek europejskich możemy być stale w kontakcie, w każdej chwili możemy się z nimi spotkać, co jest zdecydowanie trudniejsze w przypadku spółek z tak odległych rynków jak Chiny, Brazylia czy Indonezja.
Oczywiście nie inwestowalibyśmy w tym regionie, gdyby nie jego potencjał wzrostu. Relatywnie niski udział regionu w kapitalizacji indeksu MSCI Emerging Markets w relacji do PKB na tle rynków wschodzących pokazuje, że ten potencjał jest bardzo duży. O ile kapitalizacja Brazylii czy Indii jest na poziomie PKB tych krajów, o tyle Europa Środkowo Wschodnia jest znacznie niedoważona. Potencjał tego niedocenianego przez inwestorów regionu pokazują wyniki naszych dwóch funduszy inwestujących na tych rynkach – Arki Akcji Środkowej i Wschodniej Europy FIO i Arki Rozwoju Nowej Europy FIO. Oba fundusze w 2009 roku osiągnęły stopę zwrotu na poziomie blisko 100% i były to najlepsze wyniki wśród polskich funduszy akcji zagranicznych.
Czy polski rynek akcji ma równie duży potencjał inwestycyjny jak kraje regionu?
Muszę przyznać, że więcej okazji inwestycyjnych dostrzegamy w regionie, zwłaszcza w Turcji czy Austrii (spółki notowane na giełdzie w Austrii prowadzą działalność w krajach regionu). Jednym z powodów jest nieco wyższa średnia wycena polskich spółek. Jednakże duża podaż akcji w tym roku stwarza również na GPW ciekawe okazje inwestycyjne. Kwestia dużych prywatyzacji może krótkoterminowo hamować wzrosty na giełdzie, w długim horyzoncie jednak pozytywne oddziałuje na nasz rynek akcji, gdyż zwiększy kapitalizację naszej giełdy i przyciągnie nowych inwestorów zagranicznych. Sądzę, że w horyzoncie kilkuletnim polski rynek akcji powinien przynieść ponadprzeciętne zyski. W okresach słabszej koniunktury zrestrukturyzowały się, nauczyły się gospodarować finansami. Ponadto przez następne 5 lat będziemy otrzymywać znaczące przepływy z Unii Europejskiej wspierające inwestycje infrastrukturalne. Pozytywnym sygnałem jest to, że rośnie konkurencyjność polskich firm. Polskie firmy są dość mocno doinwestowane. Wiele z nich wytwarza produkty bardzo dobrej jakości, które są coraz chętniej kupowane. Nawet ostatnie osłabienie waluty, może nam sprzyjać, bo wzmacnia konkurencyjność eksporterów, którzy mogą zarobić więcej.
I nie zakłócą tego problemy, jakie przeżywa Europa z powodu Grecji i kilku innych państw południowych?
Strach podpowiada różne, często najgorsze scenariusze. Ale po ostatnim kryzysie widać, że ludzie znajdują wyjście z najtrudniejszych sytuacji. Natomiast czasowe osłabienie złotego dodatkowo zwiększa nasze przewagi konkurencyjne i pozwala na jeszcze większą ekspansję polskich firm za granicą.
Źródło: PR News