Wynika to z tego, że rynek pracy reaguje z opóźnieniem w stosunku do sytuacji w sektorze produkcji, który wyraźnie spowalniał już w pierwszym kwartale tego roku. Był to z kolei efekt ograniczenia popytu na rynkach Europy Zachodniej, dokąd wysyłaliśmy nasze wyroby.
Na kłopoty eksporterów nałożyło się ograniczenie zakupów przez konsumentów w kraju. A mniejszy popyt wewnętrzny to również kłopoty dla firm nastawionych na polski rynek. – Jeśli chodzi o zwolnienia w firmach, to teraz przyjdzie czas na sektor usług, np. branżę finansową czy media. Ale z powodu ograniczenia wydatków przez konsumentów również branże dotychczas nieodczuwające kryzysu, jak chociażby spożywcza, będą musiały zmniejszyć produkcję i zatrudnienie – uważa Ryszard Petru, główny ekonomista BRE Banku.
Jego zdaniem firmy nie mają często innego wyboru. Można dostosować marże, zmniejszyć ceny, ale w sytuacji przedłużającej się stagnacji to niewiele daje. W obliczu zwolnień część pracowników dogaduje się z pracodawcą i woli obniżyć pensję niż stracić miejsce pracy. Nasze przedsiębiorstwa już raz przerabiały taki kryzysowy scenariusz w latach 2001-2002. Wtedy jednak wzrost bezrobocia był dużo większy niż obecnie. – Firmy, które wtedy przetrwały restrukturyzację, dzisiaj nie powinny mieć większych problemów – podkreśla Petru.
Bezrobocie według prognoz rządowych ma wzrosnąć w roku 2010 do 13,5 proc. Przez ten czas firmy będą dostosowywać się do nowych realiów. Te szacunki obejmują jednak również tych, którzy nie szukają pracy. Status bezrobotnego jest im potrzebny tylko dla ubezpieczenia zdrowotnego. Zdaniem Ryszarda Petru stosując metodę unijną, która wyklucza tę grupę, bezrobocie nie powinno u nas przekroczyć 9 proc. Oznacza to, że będzie ono nadal poniżej średniej w UE wynoszącej ok. 9,5 proc.
Tak więc, mimo że wzrost liczby bezrobotnych jest u nas nieunikniony, nie będzie on tak dramatyczny jak w roku 2001 czy 2002, gdy bez pracy było blisko 20 proc. Polaków. Nieco inna sytuacja jest na rynkach pracy w Stanach Zjednoczonych czy innych krajach UE. USA apogeum zwalniania ma już za sobą, bo chociaż bezrobocie nadal tam rośnie, to nie w tak dramatycznym tempie jak jeszcze w pierwszym kwartale tego roku. W Unii obraz zależy od kraju. W Hiszpanii czy Francji rynek pracy osiągnął już dno. Z kolei w Niemczech z powodu rządowych dopłat dla osób na bezpłatnych urlopach bezrobocie jest wyższe, niż to pokazują statystyki.
Na poprawę sytuacji przyjdzie nam jeszcze sporo poczekać. – Przynajmniej do pierwszej połowy 2010 r. Dopiero pierwsze oznaki ożywienia gospodarczego, czyli wzrostu PKB w skali 3-4 proc. na kwartał, dadzą firmom sygnał do zaprzestania cięcia etatów – uważa Ryszard Petru.
Tomasz Dominiak