Czekanie na to, co powie Ben Bernanke ujawniło wiarę części obserwatorów zakładających, że szef Fed może wyjść na mównicę i oznajmić że odkryto właśnie nowy lek na recesję oraz preparat pobudzający wzrost gospodarczy.
Nowego leku nie ma, a stary, o handlowej nazwie QE już dwukrotnie pokazał swoją nieskuteczność i dość poważne skutki uboczne. Nie ożywił gospodarki, nie wzmógł konsumpcji Amerykanów, rynek nieruchomości przeżywa już chyba trzecie dno, a armia złożona z bezrobotnych mogłaby czapkami przydusić każdego przeciwnika. Spowolnienie gospodarcze jest najczęściej powtarzanym pojęciem ekonomicznym, a analitycy prześcigają się w korygowaniu w dół prognoz dla gospodarki. Prawdopodobieństwo wystąpienia recesji zdecydowanie się zwiększa.
A na to wszystko Ben Bernanke ze stoickim spokojem mówi „czekam”. I prawdopodobnie ten spokój uratował w piątek byki przed klęską. Nastroje i tak już fatalne, jeszcze bardziej się pogorszyły w pierwszych minutach trwania wystąpienia szefa Fed. W Europie główne indeksy spadały po ponad 3 proc., w Warszawie i Nowym Jorku po prawie 2 proc. W chwilę później przeważyło chyba przekonanie że nie jest tak źle, a Fed wie co robi. Doprowadziło ono do dużej redukcji spadków w Europie, niewielkiej zwyżki w Warszawie i ponad 1 proc. wzrostów na Wall Street.
Na wykresach obraz rynku się nie zmienił i wciąż widać niezdecydowanie. Od trzech sesji S&P500 porusza się w wąskiej konsolidacji między 1150 a 1180 punktów. I teraz trudno przewidzieć, w którą stronę podąży. Jest bardzo prawdopodobne, że czeka nas dłuższy, trwający do następnego, wrześniowego posiedzenia rezerwy federalnej, okres nerwowych wahań o niewielkiej rozpiętości. Jest bowiem oczywiste, że Fed przez ten czas przyglądać się będzie sytuacji w gospodarce. Inwestorzy też, ale będą mieli trudniejsze zadanie z interpretacji. Złe dane będą wzbudzać nadzieję na stymulację, dobre będą cieszyć umiarkowanie, bo przełomu w ocenie perspektyw z pewnością nie przyniosą. Taka mieszanka nie będzie sprzyjać bykom w najbliższych tygodniach, choć i gwałtownych spadków trudno się spodziewać.
W Europie, po raz nie wiadomo już który, odżywa problem impotencji Grecji. W piątek pojawiły się informacje, że może ona nie osiągnąć zakładanego ograniczenia deficytu budżetowego. To zaś stawia znak zapytania przy uruchamianiu kolejnych transz międzynarodowej pomocy i wzmaga opór państw mających kosztami tej pomocy być obarczonych.
Na giełdach azjatyckich dziś nastroje były zróżnicowane, co wskazuje, że tamtejsi inwestorzy zajęli się swoimi problemami. Na godzinę przed końcem handlu Nikkei zyskiwał 0,4 proc., w Hong Kongu i na Tajwanie zwyżki przekraczały 1,5 proc. O ponad 3 proc. w górę szedł indeks w Korei, o 2,5 proc. rósł wskaźnik w Bombaju. W Szanghaju za to indeksy spadały po ponad 1 proc. Kontrakty na amerykańskie indeksy, rosnące rano po prawie 1 proc. sugerują przynajmniej dobry początek handlu w Europie, która i tak powinna odrabiać piątkowe spadki.
Roman Przasnyski, Open Finance
Źródło: Open Finance