Według Andrzeja Koweszko, dyrektora departamentu ryzyka operacyjnego w ING Banku, największym problemem są w tej chwili oszustwa dokonywane przez osoby posługujące się „skradzioną tożsamością” oraz oszustwa internetowe. – Trudno byłoby włamać się bezpośrednio do czyjegoś rachunku i wypłacić pieniądze w gotówce. Dlatego oszuści z reguły zakładają w banku konto, posługując się cudzym dowodem tożsamości. Na ten rachunek transferują skradzione pieniądze i dopiero z niego wypłacają gotówkę – mówi A. Koweszko. – Większość banków prowadzi działania rozpoznawcze, żeby tego typu operacje identyfikować, ale jest to bardzo trudne. Prawie niemożliwe jest też wykrycie sprawcy, który popełnił przestępstwo przy użyciu cudzego dowodu osobistego – mówi A. Koweszko.
Jak informuje „Parkiet” banki nie chcą ujawnić, jakie straty ponoszą w wyniku działania oszustów, bo obawiają się reakcji swoich klientów. NBP zbiera takie dane, ale dotyczą one tylko niektórych przestępstw. Wynika z nich, że straty wywołane oszustwami czekowymi, z użyciem kart płatniczych i sfałszowanych przelewów wyniosły w I półroczu tego roku prawie 7 mln zł, w 2004 r. 9,2 mln zł, a rok wcześniej 15,8 mln zł.
Same operacje przestępcze z użyciem kart płatniczych i kredytowych naraziły z kolei banki na koszty wynoszące w I półroczu 3,7 mln zł (w całym 2004 r. 5,3 mln zł). Chodzi o transakcje skradzionymi lub skopiowanymi kartami.
Paradoksalnie najmniej banki tracą z powodu napadów na swoje placówki. W I półroczu tego roku były w Polsce 30 napady, z tego 23 udane. Złodzieje skradli łącznie 1,3 mln zł (razem z włamaniami i napadami na transport gotówki 1,5 mln zł). W 2004 r. odnotowano 70 napadów (63 skuteczne), w wyniku których banki straciły 2,3 mln zł. – Napady to przede wszystkim problem zagrożenia życia pracowników i klientów. Straty z tego tylu stanowią jednak niezauważalną część przychodów banków. Tylko w przypadku małych instytucji mogą to być znaczące kwoty – mówi A. Koweszko.