W USA czwartek był dniem próby. Chodziło o sprawdzenie, czy chłodny prysznic, który sprawiła bykom w środę agencja ratingowa Fitach, ma bardziej trwały wpływ na nastroje.
Opinie agencji ratingowych w szybkim tempie tracą na znaczeniu, co mogło już w czwartek doprowadzić do poprawy nastrojów. Tak się nie stało, mimo że bykom pomagały kolejne raporty makro. Można nawet powiedzieć, że zachowanie rynków było aberracyjne.
To, co działo się w Europie bykom pomagać nie mogło. Ale były też i plusy. Aukcje długu Hiszpanii i Francji mogły jedynie zaniepokoić. Wysokie rentowności i spadek popytu nie wróży nic dobrego. Jednak po wystąpieniu nowego premiera Włoch, obiecującego poważne reformy na rynku wtórnym, rentowności włoskie, hiszpańskie i francuskie zanurkowały. Nie zaszkodziła im nawet opinia agencji Fitch, która twierdzi, że Włochy prawdopodobnie już są w recesji, a spowolnienie gospodarcze w Eurolandzie bardzo utrudnia zadanie nowego rządu. Ta opinia pogorszyła sytuacją na europejskim rynku akcji.
Niewątpliwie powagi sytuacji dodał apel Jose Luis Zapatero, premiera Hiszpanii, który zażądał interwencji Unii Europejskiej i Europejskiego Banku Centralnego w obliczu dramatycznego zaostrzenia kryzysu finansów publicznych w Hiszpanii. Nie pomogło też to, że Angela Merkel kolejny raz odrzuciła żądanie Francji, która, tak jak Hiszpania, chce zwiększenia roli ECB. Ciekawe, jak długo będzie się jeszcze kanclerz Merkel opierała. Przecież oczywiste jest, że kiedyś będzie musiała się poddać.
Zachowanie kursu EUR/USD było w tej sytuacji bardzo dziwne. W najgorszym momencie nie chciał spadać, a po południu nawet był okres, w którym wyraźnie rósł. To sygnalizowało, że rynki oczekują potężnych działań ECB (mimo sprzeciwu Niemiec). Być może osłabiało też dolara czekanie na wyniki pracy w USA superkomitetu (wyniki pracy do 23.11) mającego na celu wypracowanie środków do obniżenie deficytu.
Rynek akcji przez czas dłuższy na początku sesji trzymał się blisko poziomów ze środy. Jednak informacje dochodzące z Europy (odrzucone żądania Hiszpanii i Francji) oraz przecieki mówiące o niemożności osiągnięcia porozumienie przez amerykański superkomitet ds. redukcji deficytu oraz dzień wygasania opcji i przecena surowców utworzyły taką mieszankę, że doprowadziły do wyprzedaży na rynku akcji. Niektórzy komentatorzy twierdzili nawet, że to komputery sprzedawały, bo rzeczywiście wyglądało to (szczególnie na rynku surowców) jakby rynek opanował owczy pęd.
Indeksy spadły po jeden do dwóch procent, wyłamując się dołem z formacji proporca. Teoretycznie jest to sygnał sprzedaży, ale wystarczy zgoda kanclerz Merkel na druk euro, żebyśmy dostrzegli na wykresach flagi, z których wybicie dałoby sygnał kupna. Potrzebny jedynie taki „drobiażdżek”…
GPW rozpoczęła środową sesję spadkiem indeksów, ale tak jak na innych giełdach był to spadek nieduży. Potem niedźwiedzie przejęły kierownicę, a po aukcjach długu hiszpańskiego i francuskiego WIG20 tracił ponad dwa procent. Od tego momentu zaczął się podnosić, naśladując to, co działo się na innych giełdach. Rynek wszedł w końcu w marazm, którego nie były w stanie przerwać nawet poprawiające się nastroje na innych rynkach po wystąpieniu premiera Włoch.
Oczywiste było jednak, że taka poprawa nastąpić w końcu musi. Rzeczywiście tak się stało. Widać to było szczególnie mocno po opublikowaniu lepszych od oczekiwań danych w USA. Taka poprawa utrzymywała się do rozpoczęcia sesji w USA. Potem indeksy pogłębiały straty. WIG20 stracił 1,64 proc. i nadal rysuje prawe ramię odwróconej RGR, która wypełni się, jeśli kanclerz Merkel zgodzi się na druk euro.
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi