Na rynku walutowym euro kosztowało już 4,59 zł. To aż 16 groszy mniej niż w ostatni piątek. Z kolei dolar spadł do poziomu 3,60 zł, czyli 18 groszy mniej niż w piątek. Za franka szwajcarskiego trzeba było zapłacić 3,10 zł, czyli 15 groszy mniej niż przed weekendem.
– Wydaje się, że inwestorzy dostrzegli wreszcie, że Polska chociaż jest częścią Europy Środkowo-Wschodniej, to z kryzysem radzi sobie znacznie lepiej niż sąsiedzi – mówi Jarosław Klepacki, analityk walutowy z firmy doradczej ECM. – Do tego wydaje się, że złotemu pomogła prowadzona przez rząd na rynku wymiana euro z unijnych środków – podkreśla.
Obecne kursy obcych walut nie stanowią jednak jeszcze powodu do dużego optymizmu, bo złoty wciąż jest słaby. Możemy z pewnością mówić o uspokojeniu sytuacji. Ale o odwróceniu trendu spadkowego na złotym będzie można przesądzić dopiero wtedy, gdy euro spadnie poniżej 4,50 zł – twierdzą analitycy. Ich zdaniem przez najbliższych kilka tygodni nasza waluta będzie najprawdopodobniej utrzymywać się powyżej tego poziomu.
Powód do optymizmu inwestorzy w Europie dostali w ciągu ostatnich dwóch dni również zza oceanu. Indeksy giełdowe w Nowym Jorku wczoraj po otwarciu zyskiwały ponad 1 proc. Zastanawia jednak to, że przecież z dnia na dzień sytuacja kryzysowa się nie skończyła, a w przemówieniu Bena Bernanke, szefa amerykańskiego banku centralnego, nie znalazło się nic, co do tej pory nie zostałoby już powiedziane. Z jego ust po raz kolejny padły zapewnienia, że władze USA zrobią wszystko, by bankom nie zabrakło kapitału.
W Polsce inwestorzy giełdowi kupowali wczoraj przede wszystkim akcje dużych spółek. Indeks największych firm WIG20 w pierwszych godzinach sesji zyskiwał prawie 2 proc. Później trochę wyhamował i w rezultacie zakończył sesję z zyskiem +1,32 proc. Lepsze nastroje, podobnie jak w przypadku złotego, o powrocie hossy jednak nie przesądzają.
Łukasz Pałka