Nie pozwolą na to kraje należące już do strefy euro, Europejski Bank Centralny i Komisja Europejska, bo mamy bardzo słabą walutę. Tani złoty spowoduje bowiem, że Polska zdobędzie olbrzymią przewagę konkurencyjną nad innymi gospodarkami.
A skoro będziemy dużo tańsi, to przyciągniemy inwestorów zewnętrznych. W czasie globalnego spowolnienia gospodarczego byłby to strzał w stopę krajów starej Unii. Dlatego z pewnością nie zgodzą się one na szybkie wprowadzenie Polski do ERM2.
Jeśli miałbym się zakładać, kiedy mamy szansę wejść do przedsionka, stawiałbym na połowę 2011 r. To oznacza, że najbliższym terminem przyjęcia euro byłby 1 stycznia 2014 r.
Ale nawet gdyby Bruksela zgodziła się na nasze wejście do przedsionka ERM2 w maju lub czerwcu tego roku, i tak nam się to nie opłaca. Musielibyśmy przebywać tam przynajmniej cztery lata, bo w ciągu dwóch lat nie utrzymalibyśmy sztywnego kursu złotego wobec euro. Z kolei przy sztywnym kursie bylibyśmy narażeni na ataki spekulacyjne na złotego.
Spekulanci wiedzieliby bowiem, po jakim kursie będzie broniony, i dlatego łatwiej byłoby im go atakować. Rząd i NBP, broniąc naszej waluty, pozbywałyby się rezerw walutowych, co mogłoby doprowadzić do całkowitego załamania gospodarki.
Polska, by się rozwijać, potrzebuje słabszego lub mocniejszego złotego. To są naturalne ruchy, a czas spowolnienia gospodarczego nie sprzyja usztywnianiu waluty.
Poza tym nie jesteśmy w najbliższym czasie w stanie spełnić kilku innych kryteriów z Maastricht, które otwierają nam drogę do euro.
Nie sądzę, byśmy utrzymali deficyt poniżej 3 proc. PKB, bo już dziś widać, że rząd będzie musiał go zwiększyć z powodu niższych wpływów do budżetu. Na razie nie ma też widoków na porozumienie polityczne w sprawie zmiany konstytucji, co trzeba zrobić, by myśleć o wspólnej walucie. PiS chce referendum w sprawie wprowadzenia euro, Platforma Obywatelska jest przeciw, co powoduje ogólny chaos.
Myślę, że nad konsensusem politycznym warto pomyśleć dopiero w 2011 r. po kolejnych wyborach parlamentarnych, gdy wykrystalizuje się jakiś układ sił w Sejmie i Senacie. Dziś widzę zdecydowanie więcej zagrożeń niż korzyści w związku z przyjęciem wspólnej waluty.
Najlepszy czas na wejście do Eurolandu już minął. Jako wiceprezes NBP w styczniu 2005 r. przedstawiłem plan wejścia do ERM2 – wówczas nasza gospodarka rozwijała się świetnie, spełnialiśmy wszystkie kryteria z Maastricht. Gdyby wówczas była wola polityczna, 1 stycznia 2008 r. weszlibyśmy do strefy euro i dziś nie martwilibyśmy się słabym złotym.
Krzysztof Rybiński, partner w Ernst & Young, b. wiceprezes NBP