Ustawa ograniczająca górne oprocentowanie kredytów, która ma wejść w życie na początku 2006 r., miała uderzyć w kredyty gotówkowe, które są najdroższe. Tymczasem pomoże tym, którzy są zadłużeni dzięki kartom kredytowym. W przypadku większości plastików limit oprocentowania jest wyższy niż nowe ograniczenia.
Do tej pory polskie banki wydały około 2,3 mln kart kredytowych. Dla wielu z nich – np. BHW, BPH czy Raiffeisena – jest to sztandarowy produkt kierowany do klientów indywidualnych. Jego znaczenie z roku na rok rośnie.
Ale za ten luksus banki każą sobie słono płacić. Tymczasem ustawa antylichwiarska mówi o tym, że maksymalne oprocentowanie nie może być wyższe od czterokrotności stopy lombardowej NBP. Gdyby przepis obowiązywał już dziś, to po ostatnich obniżkach stóp maksymalne dopuszczalne oprocentowanie wynosiłoby 24 proc. W tym pułapie mieści się tylko kilka kart kredytowych – pisze „Puls Biznesu”.
Na dodatek jeśli okaże się, że przepis dotyczy nie oprocentowania nominalnego, lecz rzeczywistego, wówczas jej warunki spełniać będą plastikowe pieniądze tylko 2-3 banków. A że dokument nie jest jasny, więc każda z instytucji finansowych interpretuje go na swój sposób.
– Naszym zdaniem, ograniczenie górnej granicy oprocentowania dotyczy stóp realnych, nie nominalnych i tak je także będziemy dostosowywać – mówi Gabriel Głusek, dyrektor zarządzający pionem detalicznym PKO BP.
– Według ocen naszych prawników, ustawa dotyczy oprocentowania nominalnego i my zgodnie z tą interpretacją będziemy regulować oprocentowanie kart – mówi Jakub Grzechnik, dyrektor wydziału rozwoju biznesu kartowego Pekao.
Jak podaje „Puls Biznesu” bankowcy nie ukrywają, że będą poszukiwać źródeł zysku, które wyrównają im straty wynikające z ograniczenia oprocentowania czy opłat.
– Ustawa ma tyle luk, że dosyć łatwo będzie wyrównać straty. Ale nie dzielimy się na razie odkryciami, bo kto pierwszy znajdzie najlepsze możliwości, ten zyska przewagę konkurencyjną – mówi jeden z bankowców.