Najnowszy raport Eurostatu nie pozostawia złudzeń: wleczemy się w europejskim ogonie pod względem poziomu zatrudnienia. Według właśnie opublikowanych danych w Polsce pracuje zaledwie 59,2 proc. osób w wieku 15-64 lata. Tymczasem średnia w Unii Europejskiej to niemal 66 proc. W najbardziej pracowitym państwie Unii, Danii, co miesiąc pensje odbiera prawie 80 proc. obywateli w wieku produkcyjnym. – Bo Polakom zwyczajnie się nie chce pracować. Mamy naturę leni – podkreśla prof. Elżbieta Kryńska z Uniwersytetu Łódzkiego, autorka książki „Polski rynek pracy – niedopasowania strukturalne”.
Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że z tych 59 proc. pracujących Polaków powinniśmy się cieszyć, gdyż jest to najlepszy nasz wynik w tym wieku. Po raz ostatni tak wysoki odsetek rodaków chodzących codziennie do pracy mieliśmy w 1999 r. Potem zaczął on dramatycznie spadać – aż do 51,2 proc. w roku 2003. Kryzys moskiewski, a potem pęknięcie bańki internetowej, która wyrosła na światowych giełdach, odbiły się na naszym rynku pracy, radykalnie podnosząc bezrobocie. Wraz z wejściem do Unii Europejskiej (i napływem dotacji z Brukseli) sytuacja poprawiła się. Do tego jeszcze przez kilka lat trwała na świecie (i w Polsce przy okazji) nieustanna hossa gospodarcza (w ciągu trzech lat indeks warszawskiej giełdy podwoił się). W ten sposób udało nam się wrócić do poziomu zatrudnienia z końca lat 90.
Jednak teraz doszliśmy do ściany. – Przez brak reform rynku pracy trudno się spodziewać dalszego wzrostu liczby zatrudnionych – przewiduje prof. Kryńska. I wymienia grzech zaniechania: brak stworzenia warunków do pracy dla osób najmłodszych, najstarszych, kobiet, niepełnosprawnych. – Owszem, udało się skasować częściowo wcześniejsze emerytury. To dlatego zanotowaliśmy ostatni wzrost poziomu zatrudnienia. Ale dalszych reform brak, więc szans na kolejne wzrost właściwie nie ma – podkreśla prof. Kryńska.
Trafnie problem polskiej pasywności zawodowej dokumentuje raport „Polska 2030. Wyzwania rozwojowe”. Co prawda w ostatnich latach liczba pracujących Polaków rosła, ale było to prostą konsekwencją obniżającego się bezrobocia (z 20 proc. w 2003 r. spadło ono do 7 proc. pięć lat później). Ale w tym samym czasie gwałtownie wzrosła liczba osób, które wycofały się z rynku pracy – a więc przestały być ujmowane w statystykach bezrobocia. To całe rzesze pracowników służb mundurowych mających prawo do emerytury po przepracowaniu 15 lat w zawodzie (w ten sposób nawet 35–latkowie stają się beneficjentami ZUS-u). Na to jeszcze nałożyło się długo obowiązujące prawo do wcześniejszej emerytury przysługującej nawet 50-latkom. Problem pogłębiła jeszcze niska aktywność zawodowa osób w wieku szkolnym lub studenckim, gdyż w Polsce brakuje przepisów pozwalających studentom elastycznie ustalać swój czas pracy. „W_konsekwencji Polacy dużo łatwiej dezaktywują się zawodowo niż mieszkańcy innych krajów UE. Stąd tak niski odsetek pracujących Polaków” – diagnozowali autorzy raportu.
Ale niski odsetek pracujących Polaków to tylko jeden z problemów, z jakimi się zmagamy. Innym jest sposób naszej pracy. Mówiąc najprościej: w Polsce ciągle najczęściej zarabia się pracą rąk, podczas gdy na Zachodzie pracą głowy. Dobitnie dowodzi tego najnowszy raport Eurostatu. Prawie co drugi Polak trudni się pracą fizyczną, gdy tymczasem w całej Unii Europejskiej w ten sposób zarobkuje 37 proc. osób w wieku produkcyjnym. Dzięki temu możliwe są takie fenomeny jak „polski hydraulik” podbijający Francję czy sukces naszych rodaków na Wyspach Brytyjskich. Ale z drugiej strony łatwo zrozumieć, czemu do tej pory nie udało nam się stworzyć firmy choćby na miarę fińskiej Nokii – zwyczajnie nie ma kto się tym zająć.
– Brak gruntownej reformy rynku pracy sprawi, że Polska pogrąży się w dryfie rozwojowym. Nasze PKB będzie wprawdzie się powiększało, ale nie na tyle szybko, by dokonać skoku cywilizacyjnego, który pozwoli nam dogonić najbardziej rozwinięte kraje świata – tłumaczył minister Michał Boni podczas konferencji z cyklu „Forum Polska”. I proponuje zmiany. Przede wszystkim opóźnienie wieku emerytalnego – z 65. do 67. roku życia. W ten sposób uda nam z czasem zerwać z opinią kraju z najmłodszymi emerytami w Europie. Inny postulat zakłada zrównanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn (dziś panie mają prawo skończyć pracować pięć lat wcześniej niż panowie).
Ale takie proste rozwiązania nie wystarczą. W Polakach trzeba jeszcze zaszczepić umiejętność uczenia się przez całe życie. Dla porównania, średnio w UE uczy się co drugi Europejczyk w wieku 45-54 lat, tymczasem w Polsce zaledwie co trzeci. Ważna jest także umiejętność zmian pracy. 40 proc. Europejczyków uważa, że zmiana co jakiś czas pracy jest wskazana. Tę opinię podziela 28 proc. Polaków. Podobnych przykładów niedostosowania do wymagań współczesnego rynku pracy można podać więcej.
Dużo mówi się o potrzebie reform rynku pracy. Co chwila pojawiają się pomysły zmian, na przykład koncepcja rocznego urlopu dla osób w okolicach 50. roku życia, o której pisaliśmy w „Polsce” w ubiegłym tygodniu. Ale jednocześnie cały czas nie widać przejawów determinacji, by jakiekolwiek zmiany wcielić w życie. Nawet prosta wydawałoby się reforma rozpoczęcia nauki w podstawówkach przez sześciolatków wchodzi w życie bardzo opornie. A przecież miała ona pomóc rozładować problem szybko starzejących się polskich pracowników. Rząd zapowiada, że w przyszłym roku reformy ruszą szerokim frontem. To ostatni dzwonek. Jeśli kampania przed wyborami samorządowymi i prezydenckimi zablokuje te zmiany, to Polacy na stałe zostaną zagłębiem taniej siły roboczej dla reszty Europy. Będzie słynąć tylko z hydraulików i budowlańców. Ale państwa, które mogłoby aspirować do roli najważniejszych krajów w UE, na pewno w ten sposób nie zbudujemy.
48 proc.- Polaków utrzymuje się wyłącznie z pracy własnych rąk
37 proc.- osób (średnio) pracuje fizycznie w krajach Unii Europejskiej
Agaton Koziński