Podaż silnie naciskała i WIG20 rozpoczął marsz na południe, gdzie dopiero 1700 punktów trzymało indeks do samego końca. Spadek na GPW i tak był niewielki w porównaniu z 3,5 procentową przeceną w Niemczech, która podobnie jak nasze spadki nie miała żadnego konkretnego powodu.
Trudno za wiarygodny pretekst dla niedźwiedzi uznać publikowane indeksy opisujące sytuację przemysłu w Europie, Rosji, Chinach i Południowej Afryce, które pokazały zmniejszenie się w tych krajach produkcji w miarę jak zmniejsza się popyt ze strony konsumentów i firm. Nie było to żadne odkrycie a jedynie potwierdzenie stanu rzeczy, który wszyscy znają i którego oczekują.
Rynki giełdowe ustabilizowały się po pierwszych spadkach, a w tym czasie największe zmiany widzieliśmy na ropie, gdzie cena spadała o 8 procent. Tak rynek zareagował na weekendowy szczyt OPEC, podczas którego nie zmieniono wielkości wydobycia „czarnego złota”.
Jedyną istotną dziś publikacją był Indeks ISM opisujący cześć produkcyjną gospodarki USA. Znalazł się on na najniższym poziomie od 1982 roku i jest głęboko w obszarze uważanym za recesyjny, więc trzeba się cieszyć, że produkcja ma zaledwie 20 procentowy udział w gospodarce. Nie zapowiada to jednak dobrze sytuacji w środę, gdy analogiczny indeks pokaże sytuację w sektorze usług. Oczywiście dane sobie, a giełdy sobie choć akurat dziś gracze w Ameryce żwawo przystąpili do realizacji zysków, co już na początku oznaczało 5 procentowe straty. To ewidentny kac po tamtejszej skróconej piątkowej sesji i sztucznych wzrostach.
Na warszawskim rynku jedyną duża spółką, której udało się osiągnąć wzrost był ORLEN, ale zwyżka byłą czysto kosmetyczna. Silnie natomiast stracił po raz kolejny LOTOS. Podobnie jak tydzień temu dziś również ta grupa petrochemiczna otrzymała rekomendację „sprzedaj” tylko, że ty razem ze strony analityków ING. Nie wpływa to na ogólną sytuację. Jesteśmy dość daleko od minimów bessy i poziomów oporu, z czego wynika że najbliższe dni spędzimy bez większych zmian na indeksach.
Paweł Cymcyk
Analityk