Początek tygodnia był dość spokojny. Wprawdzie główny indeks giełdy WIG20 zaliczył 2,1 procentowy spadek, ale na tle innych parkietów nie był to spadek duży. Zwłaszcza jeśli porówna się go z tym, co działo się za oceanem, gdzie indeks szerokiego rynku amerykańskiego S&P500 stracił na wartości aż 8,9 proc. I to właśnie ten poniedziałkowy bardzo silny spadek budził poważne wątpliwości, czy mamy do czynienia ze zwykłą realizacją zysków z ostatniego tygodnia listopada, czy też z początkiem kolejnej fali wyprzedaży akcji. Następne sesje pokazały jednak, że rynki nie mają zamiaru dalej spadać, choć zmienność, szczególnie w USA i Eurolandzie, była potężna. Nasz parkiet po poniedziałkowym amerykańskim tąpnięciu rozpoczął wtorkową sesję wymuszonym cofnięciem indeksu WIG20 o 3,3 proc., ale potem było już tylko lepiej i sesja ostatecznie zakończyła się wzrostem o 1,8 proc. Następne dni przyniosły sporą huśtawkę nastrojów. Na przemian sesje wzrostowe i spadkowe okazały się rajem dla spekulantów. Ostatecznie pomimo spadku o 0,5 proc. w skali całego tygodnia, więcej powodów do zadowolenia miały byki. Na tle USA i rozwiniętych rynków europejskich byliśmy parkietem zdecydowanie silniejszym.
Najważniejsze momenty, na które czekali inwestorzy z całego świata, to środowe i piątkowe publikacje danych makroekonomicznych z USA, przeplatane danymi z Eurolandu i decyzjami banków centralnych. Opublikowane w Europie wskaźniki aktywności gospodarczej zarówno dla sektora produkcyjnego jak też usług okazały się wyraźnie gorsze od oczekiwań rynku, które i tak zakładały poziomy recesyjne. Czarę goryczy przelał amerykański ISM servises. Ten wskaźnik obrazujący aktywność gospodarczą sektora usług odpowiadającego za ok. 80 proc. amerykańskiego PKB, spadł do najniższego w historii poziomu 37,3 pkt. (oczekiwano spadku do 42,6 pkt. z 44,4 pkt. w październiku). Z kolei comiesięczny raport opisujący zmianę zatrudnienia w sektorze pozarolniczym w USA, obnażył szybko pogarszającą się sytuację na amerykańskim rynku pracy. W listopadzie ubyło 533 tys. miejsc pracy, czyli o ponad 200 tys. więcej niż oczekiwano. To najgorszy wynik od grudnia 1974 roku. Wydawałoby się, że takie dane doprowadzą rynki do sporej przeceny, ale nic z tego. W obu przypadkach po tak ważnych niekorzystnych danych rynek amerykański nie tylko zdołał się wybronić przed spadkiem, ale sesje w obu przypadkach zakończyły się sporym wzrostem głównych indeksów.
Trudno taką reakcję uznać za sygnał kupna, ale niewątpliwie daje ona wiele do myślenia. Jeśli fatalne informacje napływające na rynek nie są w stanie doprowadzić do kolejnego spadku cen, to co może jeszcze pogłębić dramat przecenionych akcji? Niewykluczone, że jesteśmy świadkami zmiany nastawienia rynku, kiedy ceny przestają reagować na rzeczywistość i ze sporym wyprzedzeniem rozpoczynają dyskontowanie przyszłych zmian na lepsze. Taką odważną tezę mogłyby potwierdzać wnioski płynące z analizy technicznej. Zgodnie z regułami Teorii fal Elliota spadek indeksu S&P500 liczony od października 2007 r. wydaje się być strukturą zakończoną lub bardzo bliską zakończenia na wzór tej, która zakończyła 21 miesięczną bessę w październiku 1974 r.
Nasz rynek wyraźnie czeka na te kluczowe rozstrzygnięcia zewnętrzne. Szczególnie ostatni tydzień potwierdził spore niezdecydowanie poparte również niskimi obrotami. Na wykresie indeksu WIG20 rysuje się formacja trójkąta symetrycznego, która teoretycznie sugerowałaby wyjście dołem. Wydaje się jednak, że w nadchodzącym tygodniu rynek będzie miał spore szanse, aby podnieść się powyżej 1810 pkt. (lokalny szczyt z 27 listopada). Jeśli to nastąpi, to prawdopodobnie w niedługim czasie dojdzie również do testowanie kluczowego obecnie oporu na poziomie 1900 pkt. Jego pokonanie zapowiadałoby dłuższy wzrost oraz pozwoliłoby traktować październikowe minimum jako twarde dno.
Jacek Rzeźniczek
Główny Analityk