Zaraz po wyznaczeniu nowego szczytu przez S&P, indeks spadał przez dwie kolejne sesje. Również w Europie byki święciły tylko krótkotrwałe sukcesy, po których przyszedł kac. Dziś rano nie odpuści.
Notowania przy Wall Street zakończyły się spadkiem S&P o 0,4 proc., czego pretekstem miałyby być gorsze od spodziewanych dane o zamówieniach na dobra trwałe, które wzrosły o 2,2 proc. wobec oczekiwanych 3,6 proc. Jednak to nie może być cała prawda o rynku, który przecież nie jest aż tak prosty w swoim działaniu, a po drugie reakcja na dane zwykle zależy od nastawienia do rynku, czego dowody znajdziemy choćby dziś rano w Tokio, o czym niżej. Większe znaczenie mogły mieć informacje o spadku zapasów paliw w USA i pełne bezradności telewizyjne wystąpienie saudyjskiego ministra do spraw ropy – Ali al Naimi – który opowiedział się przeciwko wzrostowi cen. Jeśli jedyne działanie decydentów jakie mogą obecnie podjąć, to opowiadać się przeciwko wzrostowi cen ropy, to sytuacja jest bardzo nieciekawa.
W ostatnich dwóch godzinach S&P odrobił z grubsza połowę wcześniejszych straty (czyżby windows dressing?), co mogłoby pomóc w zatarciu złego wrażenia i natchnąć optymizmem inwestorów z Azji. Nie pomogło. Nikkei spadał o 0,8 proc. na kilka minut przed końcem notowań mimo informacji o wzroście sprzedaży detalicznej o 3,5 proc. wobec oczekiwanego wzrostu o 1,4 proc. Oto najlepszy dowód na to, że nawet najbardziej pozytywne dane nie wystarczą by wpłynąć na inwestorów, jeśli ci nie są w nastroju do kupowania. Kospi tracił w tym samym czasie 0,8 proc., a indeks giełdy w Szanghaju spadał o 1,2 proc. W Europie nastroje mogą być nadal słabe. Strajk generalny w Hiszpanii, przebąkiwanie o konieczności kolejnej restrukturyzacji greckiego długu, przetarg włoskich obligacji – oto garstka informacji, które mogą martwić inwestorów. Ale być może najważniejszą przyczyną jest ostatnie zachowanie indeksów. Podczas gdy S&P wyznaczył w poniedziałek nowy szczyt, w Europie większość indeksów szczyty tylko powąchała lub nawet i to się nie udało. Zejście widoczne przez dwie ostatnie sesje umacnia znaczenie marcowych szczytów jako poziomów oporu i wzmaga przekonanie, że nie uda się ich pokonać ot tak sobie, bez silnych impulsów.
W przypadku WIG20 o żadnych szczytach nie ma mowy. Indeks porusza się wciąż w ramach szerokiej konsolidacji między 2400 i 2100 punktów już od ośmiu miesięcy, a od kilku tygodni w znacznie węższym przedziale 2250-2350 pkt. Dopóki go nie opuszcza, jego ruchy – w tym także ostatni i spodziewany dziś spadek – nie mają większego znaczenia.
Emil Szweda, Open Finance
Źródło: Open Finance