Dziś znów będzie nad nim debatować komisja trójstronna, ale nie ma szans, żeby te rozmowy zakończyły się sukcesem. Powód? Rząd nadal nie policzył, ile wprowadzenie rozwiązań antykryzysowych, które mają chronić miejsca pracy, będzie kosztowało. A bez tego przedstawiciele pracodawców nie chcą podpisać porozumienia, bo to oni za to zapłacą.
Program poręczeń kredytowych dla firm składa się z dwóch części. Pierwsza dotyczy małych i średnich firm, druga – przedsiębiorstw realizujących wielkie inwestycje. Małym i średnim firmom gwarancji ma udzielać należący do państwa Bank Gospodarstwa Krajowego, a biznesowym gigantom – bezpośrednio Skarb Państwa. W pierwszym przypadku maksymalna kwota poręczenia wyniesie 5 mln euro i najwyżej połowę kredytu. W drugim – między 10 a 30 mln euro i nie przekroczy 60 proc. wartości kredytu i odsetek. Wystarczy, że przedsiębiorca zgłosi się do banku, z którym BGK podpisał umowę w sprawie gwarancji. Gwarancje byłyby więc dostępne już w przyszłym tygodniu.
Ekonomiści cieszą się, że długo zapowiadane przepisy zaczną wreszcie obowiązywać, gdyż brak kredytów jest dziś utrapieniem dla milionów firm, które nie mogą normalnie funkcjonować, nie mówiąc już o rozwoju. – Diabeł tkwi w szczegółach. Chodzi o to, by zapisy dotyczące gwarancji były proste, precyzyjne i by inne banki dobrze współpracowały z BGK. Rząd zdecydowanie zbyt późno zabrał się za pomoc firmom – uważa Ryszard Petru, ekonomista z SGH.
W końcu przedsiębiorcy dostaną długo oczekiwane gwarancje kredytowe, ale wciąż pozostaje problem z pomocą dla pracowników zagrożonych utratą pracy. Odpowiedni pakiet wciąż nie jest skończony. Składa się z 13 pkt opracowanych wspólnie przez związki zawodowe i organizacje pracodawców. Zapowiada m.in.: dopłaty z funduszy pracy dla osób, którym czasowo obniżono pensje i zmniejszono etaty; roczne rozliczenie dziennego czasu pracy – przedsiębiorca może go skrócić przy braku zamówień i adekwatnie wydłużyć, gdy się pojawią; a także ustalenie, ile mają trwać umowy na czas określony. Pakiet miał trafić do Sejmu jeszcze w kwietniu.
Dziś po raz kolejny pochyli się nad nim komisja trójstronna i znów prawdopodobnie rozmowy zakończą się fiaskiem. Chodzi głównie o wypłatę wynagrodzenia za okres przestoju w firmach, którym grozi bankructwo. Zgodnie z planem mają one być wypłacane z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Ale aby tych pieniędzy wystarczyło, pracodawcy będą musieli zapłacić na ten fundusz wyższe składki. Ile? Dokładnie nie wiadomo, prawdopodobnie wzrośnie ona od 0,1 do 0,5 proc. podstawy wymiaru składki.
– Zgadzamy się zapłacić więcej, ale chcemy dokładnie wiedzieć, o ile będą one wyższe. A od kilku tygodni nie możemy doprosić się od ministra finansów szczegółowych wyliczeń – mówi „Polsce” Adam Ambrozik, ekspert Konfederacji Pracodawców Polskich. – Nie podpiszemy przecież pakietu w ciemno – dodaje.
Ministerstwo Finansów jednak żadnych wyliczeń nie przygotowało, bo twierdzi, że powinien to zrobić resort pracy. W nim zaś poinformowano nas, że jest to w gestii ministra finansów Jacka Rostowskiego.
Jeżeli wprowadzenie wspomnianego pakietu opóźni się, firmy nie będą już dłużej wstrzymywać się ze zwolnieniami. Eksperci szacują, że w takim wypadku bezrobocie może w Polsce sięgnąć 15-16 proc. już w końcu tego roku.
Joanna Ćwiek Tomasz Ł. Rożek
Rząd za długo zwleka
Piotr Kuczyński
główny analityk firmy doradczej Xelion
Projekty ustaw antykryzysowych są spóźnione, a w dodatku rząd nie wyłożył jeszcze kart na stół i nie powiedział, co ostatecznie się w nich znajdzie. Istotną kwestią jest tzw. postojowe, czyli okres, w którym pracownicy przechodzą tylko na czasowe bezrobocie, za co płaci im rząd. Nie wiadomo jednak, czy takie dopłaty będą udzielane przedsiębiorcom na zasadach kredytu, który będzie trzeba oddać, gdy kryzys minie. Firmy i bez tego mają problemy z płynnością i kuszenie ich kolejnymi kredytami, tyle że z państwowej kasy, nie jest dobrym pomysłem. Inne propozycje, np. podwyżka składki rentowej czy składki pracodawców na Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych, wynikają z kiepskiej sytuacji budżetu. Doprowadziły do niej nie tylko spadek dochodów budżetu, lecz także przeprowadzona przez PiS przy poparciu PO obniżka podatku PIT i obniżenie składki rentowej w latach 2007-2008.