Część twierdziła, że uspokoi ono sytuację i może zakończyć kryzys. Część jednak uważała, ze to tylko opóźni dalsze pogarszanie się sytuacji. Przypominano, że obniżki stóp, pożyczki Fed dla firm z sektora finansowego, ratowanie Bear Stearns i podobne ruchy pomagały giełdom jedynie na krótko. Mówiono, że problemu rynku kredytów ta nacjonalizacja nie rozwiążę. Twierdzono też (słusznie), że jeśli rząd decyduje się na taką interwencję (największą od ponad 25 lat) to znaczy, że sytuacja sektora kredytowofinansowego jest dramatyczna.
We wtorek niedźwiedzie już po godzinie z furią zaatakowały spychając indeksy na południe. Gracze wszystko przemyśleli i zaczęli wątpić w skuteczność akcji rządu. Przecież uratować sektor finansowy może tylko znaczna poprawa zaufania między instytucjami z tego segmentu oraz zakończenie napływu informacji o coraz to gorszej sytuacji firm finansowych. Również we wtorek Dow Jones Newswires poinformował, że rozmowy między Korea Development Bank (KDB), a Lehman Brothers mające na celu podwyższenie kapitału tej ostatniej firmy załamały się. Akcje taniały w czasie sesji o ponad 30 procent, a rynki praktycznie do końca tygodnia pozostawały pod wpływem wydarzeń wokół tego czwartego banku inwestycyjnego w USA. Co prawda reakcje w Europie i za oceanem były zgoła odmienne. Europa w kolejnych dniach konsekwentnie traciła przy bardzo złych nastrojach. Za oceanem inwestorzy z każdym dniem coraz bardziej przeceniali akcje Lehman Brothers, ale szeroki rynek potrafił wypracowywać zwyżki.
Złą sytuację w Europie tłumaczono jesienną prognozą Komisji Europejskiej, która obniżyła swoje szacunki wzrostu gospodarczego w strefie euro do 1,3 proc. z ocenianych poprzednio 1,7 proc. Co gorsza Niemcy i Hiszpanie ma czekać recesja, a cała strefa euro jest zagrożona techniczną recesją. Ocen makro było zresztą więcej – o stanie gospodarki w USA wypowiedział się Georgie Soros w wywiadzie dla francuskiego tygodnika „L’Express”. Twierdzi on, że recesja jest nieunikniona, a najgorsze z kryzysu kredytowego może dopiero nadejść, gdyż po raz pierwszy od 30 lat system finansowy jest na krawędzi „pęknięcia”. Wtórował mu Jim Rogers, szef Rogers Holdings – Firmy finansowe i banki w USA są technicznie bankrutami, nawet jeśli nie ogłaszają bankructwa. Również Alan Greenspan w wywiadzie dla CNBC dołożył swoje trzy grosze twierdząc, ze ryzyko wystąpienia recesji za oceanem wynosi 50 procent lub jeszcze więcej. W Europie ten zbieg informacji zmienił nastroje na bardzo złe aż do piątku, kiedy po kolejnych dniach wzrostów w USA również stary kontynent obudził się z letargu.
Wracając jednak do gwiazdy tygodnia – Lehman Brothers. Ten bank inwestycyjny w USA zanotował największą stratę kwartalną w swojej ponad 150-cio letniej historii. Strata za ostatni kwartał obrotowy wyniosła 3,9 mld dolarów, przy oczekiwaniach na poziomie 2,2 mld dol. Firma zaprezentowała plan działania mający na celu uzdrowić jej sytuację. Praktycznie wyeliminowana została dywidenda, spora część aktywów ma być sprzedana. Lehman swoim przekazem kupił sobie trochę czasu, ale w dalszej przecenie pomogły decyzje wszystkich trzech głównych agencji ratingowych – S&P, Moody i Fitch, które poinformowały, że uważnie obserwują sytuację z możliwością obniżenie ratingu kredytowego w przypadku braku wsparcia kapitałowego. Obniżenie ratingu mogłoby spowodować niechęć firm z Wall Street do handlowania z Lehman Brothers. W marcu to właśnie było główną przyczyną upadku Bear Stearns. Analitycy mówią o wielu analogiach, ale sytuacja obecnie jest nieco odmienna. Po pierwsze największe banki zapewniają, że nie zaprzestaną swojej współpracy z Lehman (przecież one mogą być następne), a po drugie cały czas firma ma dostęp do finansowania z banku centralnego. Zresztą płynność nie jest problemem tylko potrzeba dodatkowego kapitału. Sytuacja nie jest więc tak tragiczna jak w marcu i między innymi dlatego akcje na szerokim rynku kierowały się na północ. Pojawiły się ponadto spekulacje, że Lehman Brothers może być kupiony. Jako chętnych wymieniano Bank of America, Nomura Holdings lub HSBC, który to zdementował pogłoski. Pojawiła się również informacja, że firmy private equity na czele z Bain Capital LLC i Clayton Dubilier & Rice Inc złożyły ofertę kupna na część Lehmana zarządzającą aktywami. Niechęć administracji do pomocy podobnej jak to miało miejsce w przypadku Bear Sterns przy wciąż minimalnie rosnącym rynku za oceanem w piątek potwierdza fakt, że aktualnie sytuacja wygląda inaczej. Wzrósł jednak tylko S&P 500 oraz Nasdaq, gdyż na indeksie Dow ciążyły akcje AIG, którego problemy sprawiają, że rating kredytowy może być obniżony (czyżby szykuje się nam kolejny Lehman Brothers na przyszły tydzień?)
Ważnych danych makroekonomicznych w zeszłym tygodniu było mało. Departament Pracy poinformował, że liczba nowych podań o zasiłki dla bezrobotnych w USA wzrosła w do poziomu 445 tys. wobec oczekiwanych 440 tys. Zrewidowano również w górę dane zeszłotygodniowe. Dane nienajlepsze, ale po wcześniejszym raporcie z rynku pracy można było się tego spodziewać. Deficyt handlowy USA również rozminął się z oczekiwaniami na poziomie 58 mld dol. i wzrósł w lipcu do 62,2 mld dolarów. Jednak pamiętać trzeba, że duży wpływ na jego wielkość miały rekordy ceny ropy w tym miesiącu (jej średnia cena w lipcu to rekordowe 124,66 dol.). Co było pozytywem to wciąż rosnący eksport, czyli aktualny motor PKB stanów. W piątek negatywnie zaskoczyła sprzedaż detaliczna, ale ceny PPI, podobnie jak indeks nastroju Uniwersytetu Michigan (pokazał zdumiewający wzrost z 63 pkt do 73,1 pkt przy prognozie 63.9 pkt) okazały się lepsze od oczekiwań.
Polska zachowywała się podobnie do giełd europejskich. Dało się co prawda słyszeć głosy o światełku w tunelu dla naszej giełdy. Według analityków Unicredit CAIB zaangażowanie OFE w akcjach spadło w sierpniu do 27,6 proc (w lipcu było to 28,9 proc.), a DM BZ WBK ocenia tę liczbę jeszcze niżej – na 27,1 proc – to najmniej od pięciu lat. Światełko może i jest, ale brak popytu przy złych nastrojach sprowadzał indeksy w dół. Polska zresztą żyła słowami premiera o przyjęciu euro w 2011 roku. Jest to scenariusz delikatnie mówiąc mało realny, nawet sam premier stwierdza, że ma na myśli drugą połowę roku 2011. Złoty jednak po środowej wypowiedzi premiera w Krynicy znacząco się umocnił. W piątek również dotychczas mocny dolar zaczął tracić przy o dziwo lekko spadającej cenie ropy. Ten ważny surowiec przez cały tydzień spada, aby zatrzymać się nad poziomem 100 dol. Decyzja OPEC o zaprzestaniu przekraczania limitu, a więc obniżeniu produkcji o 0,5 mln baryłek dziennie, ma w zamierzeniu zapobiec spadkom cen surowca poniżej ważnej granicy 100 dol. Ceny surowca może wspierać osłabiający się dolar, który w piątek po formacji młota prawdopodobnie rozpoczął korektę ostatnich dynamicznych wzrostów. Reakcja wpisuje się również w spekulacje jakoby fed mógł jeszcze obniżyć stopy. Szanse tego scenariuszu – jeszcze niedawno mało prawdopodobnego – w ocenie rynku rosną, jednak na decyzji przyszłotygodniowej stopy nie powinny ulec zmianie.
Łukasz Bugaj
Analityk Xelion.
Doradcy Finansowi