Nowy tydzień rozpoczął się od nieznacznego spadku naszej waluty. Jeśli tak ma wyglądać zapowiadana korekta – to proszę bardzo.
Tylko na początku wczorajszej sesji złoty zyskiwał na wartości. Kolejne godziny pokazały, że aktualnie nasza waluta nie jest w cenie. Nie oznacza to, że inwestorzy masowo odwracają się od jej kupowania – obecny stan można nazwać pewnym odpoczynkiem.
Najlepiej widać to na przykładzie pary EUR/PLN, która od 6 dni oscyluje wokół poziomu 4,1. Euro zachowuje się relatywnie spokojnie, bo rynek czeka na wstępne dane o PKB Eurolandu w czwartek. Inwestorzy będą tu porównywać ostatnie słowa prezesa EBC Jean-Claude Tricheta, który uważa, że najgorsze już prawie za nami. Z tej niepewności korzysta natomiast dolar: kurs EUR/USD nie zdołał pokonać lokalnego szczytu przy poziomie 1,45 i jeśli czwartkowe dane będą słabsze od oczekiwań możemy się spodziewać zejścia kursu niżej, do 1,40.
Odreagowanie na amerykańskiej walucie widać także w relacji do złotego – kurs USD/PLN rośnie konsekwentnie od kilku dni. Wczorajsze przebicie poziomu 2,91 sugeruje jeszcze kilka groszy zysku dolara.
Z pewnością złotemu nie pomagają informacje z okolicznych gospodarek. Wczoraj okazało się, że PKB Łotwy w II kw. spadł aż o 19,6 proc., czyli sporo więcej niż w poprzednim kwartale (18 proc.). Ważnym czynnikiem są także giełdy, które nie mają już w sobie tak dużej chęci wzrostów jak jeszcze 2 tygodnie temu.
Podsumowując – złoty przestał póki co rosnąć, ale korekta – jeśli można obecną sytuację tak nazwać – nie jest ani specjalnie dynamiczna ani duża. Patrząc na wykres amerykańskiego indeksu S&P500, który cały czas utrzymuje się powyżej 1000 pkt., o większej przecenie naszej waluty i tym samym odwrocie od walut rynków schodzących na razie nie może być mowy. Tym bardziej, że wczoraj nie spadały indeksy ani na Węgrzech ani w Czechach czy w Polsce. I to pomimo słabych danych z Łotwy.
Paweł Satalecki
Źródło: Finamo