W USA czwartek był kolejnym dniem dziwnego zachowania kilku rynków. W centrum uwagi były raporty makroekonomiczne, ale mówiono też dużo o zamieszkach w świecie arabskim i o możliwej reakcji Izraela na plany Iranu (dwa okręty mają przepłynąć przez Kanał Sueski).
Wystąpienie szefa Fed nie znalazło sobie drogi do informacji i komentarzy. Dla każdego z ruchów rynków znajdowano wytłumaczenie, ale problem w tym, że nie zawsze (na przykład dla rynku walutowego i obligacji lub złota) były one spójne. Popatrzmy najpierw na dość zróżnicowane dane makro. Można powiedzieć, że każdy znalazł w nich dla siebie pożywkę.
Raport o inflacji CPI niespecjalnie mógł rozgrzać graczy. Owszem, inflacja w styczniu w stosunku do grudnia wzrosła (0,4 proc.) mocniej niż tego oczekiwano (0,3 proc.), a inflacja bazowa odpowiednio 0,2 vs 0,1 proc., ale roczna inflacja wzrosła tak jak oczekiwano o 1,6 proc. To nie były dane, które kazałyby mówić o powrocie dużej inflacji. Niedawno Ben Bernanke, szef Fed mówił, że nie widzi dużego wpływu rosnących cen surowców i żywności na inflację i rzeczywiście na razie go nie widać, ale wystarczy cierpliwie poczekać i go zobaczymy.
Kolejny raz tygodniowe dane o ilości noworejestrowanych bezrobotnych gwałtownie zmieniły kierunek. Nowych wniosków o zasiłek było 410 tys. (oczekiwano 400 tys.), co oznaczało wzrost o 27 tys. w stosunku do poprzedniego tygodnia. Wzrosła też średnia 4-tygodniowa. Publikacja indeksu Fed z Filadelfii z pewnością nieco rynki zdziwiła. Wzrósł z poziomu 19,3 pkt. do 35,9 pkt. (najwyżej od stycznia 2004 roku). Oczekiwano zwyżki jedynie do 21 pkt. Coś bardzo dziwnego jest w tym odczycie. Dziwnego i niewiarogodnego. Indeks wskaźników wyprzedających (LEI) wzrósł nieco mniej niż oczekiwano, bo tylko o 0,1 proc.
Rynek akcji rozpoczął dzień od spadków. Nieco wyższa inflacja i gorsze dane z rynku pracy dały pretekst do realizacji zysków. Jednak natychmiast znaleźli się chętni do kupna z lekka tylko tańszych akcji i indeksy powędrowały na północ, kończąc dzień niewielkimi zwyżkami. Geopolitykę zlekceważono (inaczej niż obligacje i złoto). Ta chęć kupowania na każdym spadku przy niezwykle wykupionym rynku prowadzi do euforii, która zawsze kończy się sporą korektą.
GPW rozpoczęła czwartkową sesję od wzrostu WIG20, co było prostym odrobieniem niepotrzebnie poniesionych w środę strat. Nic się jednak w obrazie rynku nie zmieniło. Nadal był potwornie słaby. Już po niecałych dwóch godzinach indeks testował poziom środowego zamknięcia. Przed południem zaczął się osuwać. Na innych giełdach panował totalny spokój. Po publikacji danych w USA doszło do wyłamania dołem, mimo że na innych giełdach panował spokój. To był popis słabości naszego rynku. Potem wystarczyło już niewielkie osłabienie w Niemczech, żeby nasz indeks zanurkował.
Od tego momentu rozpoczął się zjazd, który trwał do końca sesji. Nie pomogło nawet to, że w momencie kończenia naszej sesji indeksy w Europie i w USA wróciły już do poziomów ze środy. Fixing dobił nasz rynek i zakończyliśmy dzień spadkiem WIG20 o 1,7 proc. W ten sposób Warszawa, stojąca dotąd okrakiem na barykadzie między rynkami rozwijającymi się i rozwiniętymi, dołączyła do rozwijających się. Od początku roku indeksy w Turcji, Indiach, czy Brazylii osuwają się, a powodem jest wysoka inflacja. Zdaje się, że nas też tak zaczęto klasyfikować, a do tego dodała planowana zmiana zasad działania OFE, co na pewien (krótki) czas zagraniczny kapitał może zniechęcić.
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi